środa, 11 lipca 2018

Rozdział czwarty.

Z uwieszoną Lauren na ramieniu poprawiłam prawą dłonią włosy opadające okrutnie na twarz. Przybrałam na ustach najszczerszy uśmiech i spojrzałam na dwóch rudzielców.
-Wycieczka krajoznawcza? - spytałam, gdyż tylko to przyszło mi do głowy. Jeden zmarszczył lekko brwi, a drugi, tym razem byłam pewna, że to ten, którego pytałam o kominek, uśmiechnął się z politowaniem. Zareagowali dokładnie tak jakbym podejrzewała. Wyglądali na normalniejszych uczniów, a jeszcze za rude włosy miałam do nich już spory szacunek. 
-A wy, co robicie tak późno wychodząc z Pokoju? Nie jest już przypadkiem po godzinie patroli? - odparłam równie wesołym tonem, z tym samym wielkim uśmiechem.
Obaj na raz wzruszyli ramionami. Spojrzałyśmy po sobie z Yoxall z głupimi uśmiechami. Czy tak robią wszystkie pary bliźniąt?
-Wyuczone to macie czy samo wychodzi? - spytała z lekkim rozbawieniem Lauren. Ten drugi rozejrzał się z lekką niecierpliwością. 
-Możemy pogadać następnym razem? Na razie ani my was nie widzieliśmy, ani wy nas - powiedział Fred, a ja kiwnęłam głową konspiracyjnie.
-Niech to się nie tyczy tylko dzisiaj - poprosiłam i przepchnęłam się między nimi do środka Pokoju Wspólnego. Obraz za nami się zamknął bez większego hałasu. 
Czyżbyśmy właśnie znalazły sojuszników? Ludzi, którzy nie powiedzą nic, nawet jak sami będą uważać, że jest to cholernie głupie?
Uśmiechnęłam się do sennej Lauren i zaczęłam wspinać się po schodach na górę, żeby tylko położyć się w jednym z łóżek. Nogi same odmawiały mi współpracy, a wysokie piętro i milion schodów do pokonania, żeby się na nie dostać jakoś średnio pomagały. Kondycja, jaka kondycja?, też nie pomagała.
Wreszcie wturlałyśmy się do naszego pokoju, pomogłam Lauren wpakować się na jej łóżko na piętrze i uśmiechnęłam się do niej jeszcze z drabinki. 
-Dobrej nocy sieroto - szepnęłam rozbawiona jej wysiłkiem w pakowaniu się pod kołdrę. Ta coś mruknęła pod nosem i cała twarz zniknęła pozostawiając tylko czarną czuprynę poza pościelą. Zsunęłam się z drewnianej drabinki i weszłam na swoje łóżko. Cam i Erin już spały. Brak chęci do jakiejkolwiek integracji!
Wsunęłam się pod swoją kołdrę i zasnęłam w momencie. 

~~~

Weszłam ledwo żywa na Wielką Salę przecierając po drodze dwudziesty raz zaspane oczy. Co za brutal wymyślił Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami, taki cudowny przedmiot, o tak okrutnej godzinie jak dziewiąta rano? Miałam się nim cieszyć bardziej, niż jakimikolwiek innymi zajęciami. O profesorze Rubeusie Haridzie, który zresztą prowadził te zajęcia, słyszałam same dobre rzeczy. Ponoć nauka pod jego skrzydłami jest równie niesamowita, jak pod skrzydłami Newta Scamandera. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że to Newt znalazł i opisał większość tych kreatur, aczkolwiek to Hagrid ponoć ma do większości dostęp.
Usiadłam przy ławie Gryffonów i nałożyłam na talerz dwa tosty. Spojrzałam na Lauren przy pierwszym gryzie. Ona dalej zastanawiała się czy cokolwiek jeść, czy zostać przy  kawie.
-Wiesz czym dzisiaj zaczynamy? - spytałam z głupim uśmiechem na twarzy i pełnymi ustami. Ta spojrzała na mnie wyrwana z rozmyślań.
-Po twoim uśmiechu wnioskuję, że Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami - stwierdziła unosząc kubek z kawą do ust. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, niż wcześniej.
Zdecydowanie za dobrze mnie znała. Wcale mi to nie przeszkadzało, przecież tak wiele głupich rzeczy razem przeszłyśmy. Mówią, że im się jest starszym, tym się mądrzeje. W naszym przypadku ta reguła nie znalazła zastosowania. Jak wiele innych, ale akurat ta była nagminnie łamana czy naruszana.
-Czytałam tyle dobrych rzeczy o Rubeusie Hagridzie - mruknęłam wesoło i dojadłam tosta. Rozglądnęłam się po siedzących przy stole ludziach. Niewielu z nich cieszyło się tak jak ja na pierwszą lekcję. Szczególnie jak wykluczyłam zawsze uśmiechniętych bliźniaków z kręgu. Wtedy już niewielu nawet miało uśmiech na twarzy.
Byłam pewna, że większość z nich jeszcze mocno przeżywała wybranie Pottera na jednego z kandydatów, WBREW JEGO WOLI.
Ludzie zaczęli powoli wychodzić z Wielkiej Sali zmierzając na, zapewne, zajęcia. Wstałam z ławy i z wielkim uśmiechem potruchtałam za grupką Gryffonów na Błonia Hogwartu. Moja przyjaciółka nie podzielała mojej ogromnej radości.
-Rozchmurz się, ogarną to - stwierdziłam wesoło i sprzedałam jej lekkiego kuksańca w bok. Ta spojrzała na mnie marszcząc brwi, jednak nie potrwało to zbyt długo, gdyż moment potem jej twarz rozświetlił nieśmiały uśmiech.
Weszliśmy na Błonia, gdzie na środku czekał na nas półolbrzym z wielką, krzaczastą brodą. Między jego nogami latały małe na jakieś sześć cali, obrzydliwe stworzenia. Moje usta wykrzywiły się w geście zdumienia.
-Witam nowych uczniów, a starych pytam jak minęły wakacje - odezwał się potężnym basem Hagrid, po czym zaśmiał się radośnie. - Dzisiejsze zajęcia zaczniemy od tych nieboraków na ziemi - to mówiąc wskazał poczwary między trawą.
Większość Gryffonek już stała trzy metry od tego miejsca, nie chcąc mieć z nimi czegokolwiek wspólnego. Za to ja nawet nie zauważyłam kiedy przykucnęłam, żeby bliżej je oglądnąć.
-Czy to Sklątki Tylnowybuchowe? - spytałam zanim Hagrid zdążył zadać jakiekolwiek pytanie. Olbrzym zaśmiał się ponownie kiwając głową.
-Nie wiedziałem, że ktoś je kojarzy. Jak się nazywasz? - odparł wesoło. Wzniosłam wzrok na niego z lekkim uśmiechem.
-Hailey Allen, jestem z Ilvermorny - odparłam dosyć cicho. Ten kiwnął głową ze zrozumieniem i spojrzał na resztę uczniów.
-Czy ktoś słyszał o nich? - spytał ponownie Rubeus patrząc po uczniach. Kilka dłoni wzniosło się do góry. - A jest ktoś kto wie jak je rozróżnić? W sensie samicę i samca? - dodał ponownie patrząc po uczniach.
Zapadła cisza, tylko moja dłoń nieśmiało powędrowała ku górze. Olbrzym spojrzał na mnie i kierując ku mnie dłoń udzielił mi głosu.
-Samice mają ssawki na brzuszkach, a samce żądła - powiedziałam dalej kucając przy Sklątkach. Ten klasnął w dłonie uradowany.
-Dokładnie. Będziemy się nimi zajmować do końca semestru.

~~~

Szliśmy zgraną grupą w stronę kolejnych zajęć, którymi miały być Zaklęcia i Uroki, co z kolei bardzo podobało się Lauren.
Wsunęłam dłoń między jej przedramię, a łokieć. Ta spojrzała na mnie z uśmiechem.
-Lauren, podoba mi się tutaj - powiedziałam nachylając się nad jej uchem, żeby tylko ona to usłyszała. Ta kiwnęła wesoło głową.
-Mi również Hailey - odparła radośnie dziewczyna, w momencie gdy stanęliśmy pod salą. Drzwi były otwarte, więc zaczęliśmy wchodzić do środka.
Usiadłam w jednym z rzędów ławek z Lauren. Spojrzałam na niskiego nauczyciela wchodzącego do sali. Kiedy wróciłam wzrokiem na ławkę pojawiła się na niej przypinka, na której podobizna Diggoryego była opatrzona podpisem 'Cedric Diggory. Nasz zwycięzca." Szybko jednak zmieniała kolor z pomarańczowo-czerwonej na obrzydliwie zieloną. Na niej widniał napis 'Potter cuchnie' i wychylała się podobizna Wybrańca.
Równość, dobrzy ludzie i brak szykanowania ludzi, huh?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdział szósty.

Gdzieś w oddali korytarza ujrzałam wielką szopę włosów, zapewne należącą do Hermiony Granger. Wzniosłam dłoń i wskazałam palcem w tamtym kie...