poniedziałek, 23 lipca 2018

Rozdział szósty.

Gdzieś w oddali korytarza ujrzałam wielką szopę włosów, zapewne należącą do Hermiony Granger. Wzniosłam dłoń i wskazałam palcem w tamtym kierunku.
-Tam idziemy - mruknęłam ruszając za Gryffonką. Lauren zdążyła tylko złapać dłonią moje ramię i zniknęłyśmy w tłumie uczniów Hogwartu. Naprawdę starałam się nie przepychać między nimi, ale czułam, że jest to co najmniej niemożliwe.
Nagle przed nami wyrosło dwóch identycznych rudzielców. Jęknęłam z zawodem widząc jak znika mi z pola widzenia szopa włosów Granger.
-Ale... Przez was nie wiem gdzie iść - jęknęłam patrząc na bliźniaków. Ci spojrzeli po sobie. W dziwnym blasku ich oczu nie ujrzałam nic dobrego.
-Wróżbiarstwo? - spytali równocześnie, co przyprawiło mnie o lekkie zdziwienie. Obie z Lauren kiwnęłyśmy ochoczo głowami. Bliźniacy skręcili w drugi boczny korytarz i zaczęli iść swobodnie, gdyż nie było na nim żadnych uczniów.
-Wiecie gdzie idziecie? - spytała sceptycznie nastawiona do tego planu Yoxall. Widziałam lekkie oburzenie na ich twarzach, które znikło równie szybko jak się pojawiło. Puścili to pytanie mimo uszu.
Weszliśmy do ciemniejszej sali pełnej potłuczonych probówek czy pogniecionych kociołków. Zmarszczyłam brwi w momencie prawie wdepnięcia w jakąś niezidentyfikowaną zieloną maź.
-Nie dotykajcie tu niczego - powiedział George rozsądnym głosem, co idealnie kontrastowało z tym co właśnie robiliśmy szlajając się po nieznanych zakamarkach Hogwartu.
Spojrzałam na Lauren wzrokiem krzyczącym 'Chciałaś oglądać Hogwart? TO MASZ!'. Ta pokiwała głową z politowaniem.
Przeszliśmy przez pomieszczenie i przeszliśmy przez drzwi, które sprawiły, że wylądowaliśmy na przeciwko sali od Wróżbiarstwa. Granger dopiero wychyliła się zza rogu lekko zziajana całym przepychaniem się przez wielki tłum. Spojrzałam na bliźniaków chcąc im podziękować, ale oni wyparowali jak kamfora.
Yoxall już stała pod salą z książką od Wróżbiarstwa pod pachą. Wydaje mi się, że nie chciała wiedzieć co się właściwie stało.

~~~

Na stolikach leżały kubki z herbatą i po woreczku dodatkowych fusów na parę. Westchnęłam, bo nie przepadałam za tego typu wróżbami.
Zza wielkiej czerwonej kotary wyszła kobieta, która wyglądała jak najzwyklejsza w świecie wariatka. Włosy odstające w każdą stronę. Jej okulary, a raczej szkła grubości denek od butelek, powiększały jej oczy w niewyobrażalnie okropny sposób. Nie dało się na nią długo patrzeć.
-Witajcie drodzy uczniowie, zarówno Hogwartu, jak i Ilvermorny. Dzisiaj użyjemy standardowej metody odczytywania przyszłości, jaką jest odczytywanie jej z fusów herbacianych - wyjaśniała profesor Trelawney. Usiadłam z Lauren trochę dalej od jej biurka. Ujęłam w dłoń swój kubek i dotknęłam jego kantem kubka Yoxall i zaczęłam pić herbatę.
Nie była to może najlepsza herbata w życiu, szczerze powiedziawszy smakowała okropnie. Jakby ktoś zmieszał zgniliznę z liśćmi herbaty.
Postawiłam pusty kubek z fusami na stoliku i rozglądnęłam się po sali pełnej uczniów, których twarze nie wyrażały żadnego zainteresowania tym co ma się dzisiaj dziać.
-Obrzydliwe - mruknęła Lauren stawiając przede mną swój kubek. Spojrzałam na nią z krzywym grymasem i kiwnęłam głową przyznając jej rację.
-Po co nam właściwie Wróżbiarstwo? Przecież można pić herbatę w spokoju - dodałam ujmując jej kubek. Yoxall wzruszyła bezsilnie ramionami. Spojrzałam na fusy. Nie zobaczyłam w nich kompletnie nic poza brązowymi grudkami.
-U ciebie widzę jakiegoś gołębia... A może leniwca? - stwierdziła dziewczyna wpatrując się w filiżankę bez wyrazu. Westchnęłam lekko.
-Pasuje mi leniwiec, mogłabym przespać całe życie - mruknęłam, a Lauren prychnęła śmiechem pod nosem. Zmarszczyłam brwi dalej patrząc na fusy w filiżance.
-Ponurak?
-Jeśli już to niedorobiona gruszka czy jabłko. Jeszcze nie umierasz - odparłam odstawiając filiżankę na stół.
-Książka nic nie mówi o leniwcu, ale gołąb to ponoć jakaś ważna wiadomość - przeczytała dziewczyna z książki przed nią. Kiwnęłam głową spokojnie.
-Dalej lepsze, niż śmierć czy nieszczęście - mruknęłam obracając w palcach filiżankę. Lauren uśmiechnęła się lekko. - A jabłko czy gruszka? - dodałam.
-Albo sukces w interesach, albo zadowolenie finansowe - odparła, a ja zaśmiałam się wesoło.
Jednak udało nam się przeżyć wróżenie z fusów.

~~~

Wyszłam najedzona z Wielkiej Sali i zaczęłam wspinać się po schodach na górę do Wieży Gryffindoru. Moja towarzyszka zbrodni stwierdziła, że idzie szukać szczęścia między książkami w tutejszej bibliotece. Doczłapałam się na siódme piętro i stanęłam przed portretem Grubej Damy. Jej wyraz twarzy nie zwiastował szczęścia ze spotkania.
-Czekoladowa Żaba?
Na jej twarzy ujrzałam zdziwienie pomieszane z ulgą. Trafiłam!
Uchyliła mi się, bym mogła wejść do środka. Na fotelach rozwaleni byli bliźniacy, a wokół nich stali zaciekawieni pierwszoroczniacy. O czymś wesoło opowiadali. Wzruszyłam ramionami i już miałam ruszać na górę.
-Allen - usłyszałam radośnie wypowiedziane moje nazwisko. Odwróciłam się ku dźwiękowi zdziwiona. Jeden z bliźniaków zachęcił mnie ruchem ręki, bym podeszła. Przełożyłam książkę od Wróżbiarstwa do drugiej dłoni.
-Nie zdążyłam wam wcześniej podziękować. Szybko zniknęliście - mruknęłam podchodząc do foteli. Fred uśmiechnął się wesoło, podczas gdy George rozmawiał z dzieciakami o Bombonierkach Lesera, czymkolwiek miałoby to nie być.
-Nie ma problemu. Znamy dużo różnych ukrytych przejść w Hogwarcie - przyznał Weasley. Byłam pewna, że mówi rację. - Ale nie o to mi chodzi. Zaczęliśmy produkować cukierki. Wiadomo, nie są one zwykłe - dodał wyciągając z kieszeni małe bordowe pudełko. Usiadłam na jednym z oparć na ręce fotela.
Fred otworzył pudełko, w kórym pełno było dwu kolorowych fasolek. Wzięłam jedno w dłoń. Było z jednej strony czerwone, z drugiej jasno-różowe.
-To jest Krwotoczek Truskawkowy. Jak zjesz czerwoną część to z twojego nosa zacznie cieknąć krew. Hamuje to strona różowa - wyjaśnił, a ja zmarszczyłam brwi. Ten zaśmiał się wesoło.
-Pokazujesz mi to, ponieważ?
-Chcę, żeby sława Weasleyów znana była również za oceanem - odparł, a ja zaśmiałam się wesoło. Pokiwałam głową z politowaniem. - A poza tym obiecałaś, że my nic nie widzimy, tak samo jak wy nic nie widzicie - dodał poważnym tonem.
-To prawda, obiecałam - przyznałam kiwając głową. - Mogę kilka? Jestem ciekawa jak działają, a nawet jeśli nie, to mogą się kiedyś przydać - stwierdziłam, a Fred uśmiechnął się konspiracyjnie. Wyciągnął ciemnofioletowy woreczek i wrzucił do niego po kilka fasolek różnych kolorów.
Zabrał mi podręcznik do Wróżbiarstwa i na wciśniętym między kartki kawałku pergaminu zaczął rozpisywać.
'Krwotoczki Czerwone - krew z nosa (czerwone)
Bąblówka Krwawa - mocniejsza krew z nosa (bordowe)
Omdlejki Grylażowe - omdlenia (granatowe)
Karmelki Gorączkowe - gorączka (brązowe)
Wymiotki Pomarańczowe - wymioty (pomarańczowe)
Zawsze jaśniejsza strona odwraca efekt fasolki.'
Wsunął kartkę do środka woreczka. Uśmiechnęłam się do rudego chłopaka wsuwając woreczek do kieszeni spodni.
-Dziękuję - powiedziałam wesoło i zaczęłam słuchać George'a opowiadającego z pasją o ich wynalazkach. W mojej głowie roiło się już od pomysłów, co by z tymi fasolkami zrobić. Najpierw musiałam jednak poczekać, aż Yoxall wróci z biblioteki. Nie mogłam się doczekać, kiedy jej to wszystko opowiem. Mam nadzieję, że jej się to spodoba.

wtorek, 17 lipca 2018

Rozdział piąty.


          W wieży południowej odbywały się zajęcia z zaklęć i uroków. Nie musiałyśmy długo szukać sali o numerze dziewięćdziesiąt dziewięć. Wystarczyło grzecznie podążać za czerwonymi krawatami, by odnaleźć się tam, gdzie chciałyśmy.
          Sala nie należała do największej. Patrząc to w prawo, to w lewo, można było dostrzec trzy rzędy ławek z pozostawionymi papierami i kilkoma podręcznikami. Kałamarze ze zmęczonymi piórami czekały na następnych uczniów. Na wprost zaś znajdowało się biurko. Niewysokie, a rzec nawet można, że nader niskie. Za nią był wysoki blok złożony z ksiąg, co sugerowało, że w tejże sali można było odnaleźć drugą, mniejszą biblioteczkę.
          Wraz z Hailey zajęłyśmy byle jakie miejsce przy jednej z dwóch zapisanych kredą tablic. Dopiero wtedy zwróciłyśmy uwagę na leżące przypinki. Każda z nich głosiła dumną pochwałę dotyczącą Cedrica, wybranego Puchona. Biorąc rzeczony przedmiot do ręki uśmiechnęłam się i gdy chciałam nim obrócić, wizerunek się zmienił. Diggory rozpłynął się, a w zamian w zielonych barwach zjawiła się twarz Harrego. "Potter cuchnie" - ów napis rozciągał się i powiększał, tak samo jak wizerunek samego nieszczęśliwego Wybrańca. Wzdychając, schowałam przedmiot, coby nikt go nie zgarnął. Sama przypinka ze wzgląd na swą obraźliwą treść nie przypadła mi do gustu, acz nie chciałam rozszerzać nienawiści wśród innych. O jedną wadliwą rzecz mniej!
          — Wesoło tutaj mają, co? - mruknęłam do swojej towarzyszki, a ta spojrzała na mnie zrozumiale. Tyle mi wystarczyło by odczuć, że ma co do tej całej akcji podobne zdanie.
          — Witajcie drodzy uczniowie! - Na stertę ksiąg wskoczył nauczyciel. Zdumiona uniosłam brwi, dostrzegając kogoś podobnego do goblina. Widok nie był dla mnie nowym, jako że nad moim niewielkim dorobkiem piecze sprawowały te stworzenia w Banku Gringotta. Niemniej jednak w Ilvermorny w większości pracowali zwykli ludzie bądź duchy.


          — Na dzisiejszych zajęciach omawiane będzie zaklęcie powodujące wzrost. Czy ktoś może je kojarzy? - pytał spokojnym głosem, a moja ręka wystrzeliła do góry. Kątem oka dostrzegłam, że nie tylko ja zaangażowałam się w lekcję. Poza mną uniosła dłoń Hermiona, skupiając zdeterminowane spojrzenie na nauczycielu. Niejaki Flitwick rzecz jasna ją wywołał do odpowiedzi, a mnie pozostało założenie ramion na klatkę piersiową.
          — Ktoś Ci robi konkurencję - wsadziła mi palec pomiędzy żebra. Skuliłam się, chyląc się ku jej strony. Odruchowo oddałam jej pięknym za nadobne, czyniąc dziewczynie to samo. W zamian klepnęła mnie w ramię. Przyjazna szamotanina trwała by chwilę, ale nareszcie odezwałam się.
          — Nie dziwię się, że wybierają do odpowiedzi swoich uczniów, a nie nas. W końcu chcą pokazać jaki tutaj poziom nie jest wysoki - mruknęłam naburmuszona, mocząc kilkukrotnie pióro w atramencie.
          — Ale sama przed chwilą przyznałaś mi rację. - Odwołała się do sytuacji sprzed chwili. Fakt, zgodziłam się, że jest tu pięknie. Spodobało mi się ów miejsce, choć wciąż szczerze kocham Ilvermorny. Niemniej jednak Hogwart miał w sobie coś, co odróżniało go od naszej szkoły. Coś... najzwyczajniej w świecie urzekającego. Coś, co przyciągało i chciało się zostać na dłużej.
          — Mam ochotę tutaj zostać - powiedziałam po chwili ze ściągniętymi w złości brwiami, notując nauczycielskie słowa. Tym razem to moja przyjaciółka zamilkła na chwilę, by zaś złapać mnie za ramiona i potrząsnąć orzeźwiająco.
          — Głupia, chcesz odejść z Ilvermorny? - zapytała, a ja zaszczyciłam ją zawadiackim uśmiechem.
          — Chcę tylko skopać im wszystkim tyłki - stwierdziłam, a rudowłosa prychnęła krótkim śmiechem.
          Nigdy nie powiedziałam, że chcę opuścić Ilvermorny. To miejsce jest moim domem. Jedynym i w swoim rodzaju. Kocham go i kochać po wieki będę. Co nie zmienia faktu, że z pozoru swobodna atmosfera w czasie zajęć dolewała powoli oliwy do ognia. Sprawiała, że ustaliłam sobie pewien cel. Rozwalić Hogwart na łopatki. Utrzeć nosa wszystkim uczniom. By tutejsi nauczyciele z trwogą patrzyli na czarodziejów i czarodziejki z Amerykańskiej szkoły magicznej.
          Pisałam coraz szybciej, nieświadomie dociskając pióro do papieru. Przez to zaostrzona końcówka złamała się, a ja nerwowo przez resztę czasu szukałam swojego przyrządu do pisania.



- * -


          Przerwa. Ludzie rozeszli się w znane sobie strony. Sama nie wiedziałam, co dokładnie zrobić ze sobą. Rozglądałam się w prawo i lewo. Byłam sama. Rozstałam się ze swoją znajomą, co uznała, że idzie coś załatwić. Nie dopytywałam, pożegnałam zwykłym machnięciem ręki.
          — No to co, standardzik... - przeszło mi przez głowę. I jak pomyślałam, tak też zrobiłam. Uznałam, że jedynym miejscem, gdzie mogłabym spędzić swój wolny czas to biblioteka. Prowadzona ciekawością, dopytywałam ludzi po drodze, gdzie znajdę owe miejsce.
          Aż w końcu znalazłam. Wysokie pomieszczenie przyćmiewało swym dobrobytem na wejściu. Starając zachować zamknięte usta, wkroczyłam do środka. Skinęłam głową do bibliotekarki na ciche przywitanie, by następnie podejść do starszej kobiety. Starowinka poprawiła okulary na nosie i spojrzała na mnie złowrogo. Niezrażona, przybrałam uśmiech numer dwa.
          — Mam pytanie. Czy uczniowie z Ilvermorny na czas gościnnego pobytu tutaj mogą wypożyczać książki? - padło z mych ust. Splatając za sobą palce, oczekiwałam na odpowiedź. Kobieta najwidoczniej zastanowiła się chwilę, coś przejrzała, aż nareszcie odpowiedziała na pytanie.
          — Oczywiście. Proszę tylko zachować ciszę - rzekła, a ja rozpromieniona potruchtałam dalej.
          Zatrzymywałam się przy wielu regałach. Szukałam nazwy danego sektora nim niezainteresowana poszłam dalej. Trwało to tak do momentu, aż natrafiłam na to, co chciałam. Eliksiry. Znajdowało się tutaj wiele ksiąg. Stając na palcach i tak nie mogłam doczytać się wszystkich tytułów. Rezygnując z górnych półek, sięgnęłam po podręcznik z dolnych. Tytuł był mi znajomy. "Magiczne wzory i napoje". Słyszałam wiele pochlebnych opinii, aczkolwiek nigdy nie skusiłam się na faktyczne zajrzenie do środka i zapoznania się z treścią tego cudeńka. Ponoć przystępnie opisane, treściwe i przede wszystkim pouczające. Z radami dopisanymi na dole kartek. Uradowana wzięłam książkę pod pachę i ruszyłam dalej.
          Tym razem dotarłam do działu dotyczącego Quidditcha. Odruchowo chwyciłam za "Latał jak szaleniec", by zaraz moje oczy zaświeciły się przy "Quidditchu przez wieki". To również zgarnęłam, przez co skończyłam z trzema księgami. Dwoma chudymi i jedną grubszą. Z nadzieją, że jest to dozwolone, miałam ruszyć ku bibliotekarce gdyby nie jeden szczegół.
          Druga dłoń.
          — Była rezerwacja - stwierdził niemiło męski głos, przez co odwróciłam się w bok.
          Blond włosy, zielony krawat, dumne podejście. To ten sam chłopak z wtedy.
          — To weź drugą - bąknęłam cicho, zaciskając palce na grzbiecie książki. Ślizgon zrobił to samo, wbijając jeden ze swoich paznokci w moją dłoń.
          — Nie ma drugiej, bo zbyt często jest pożyczana.
          — To twój problem, nie mój - szarpnęłam ręką, wydzierając się z uścisku chłopaka. Zrobiłam obrót na palcach, a "Quidditch przez wieki" uniosłam dumnie ku górze. Nie chciałam mu tego oddawać, więc rzuciłam się jak najcichszym biegiem przed siebie. Słysząc tupot za sobą, wiedziałam, że nie mogłam się zatrzymać. Błądząc wśród regałów, byłam na straconej pozycji. Nie znałam skrótów. Nie mogłam zgrabnie i żwawo wymijać. Przez to nawet nie wiedząc kiedy, zgubiłam się w gąszczu biblioteki. Kroki były coraz bliżej, a ja nerwowo szukałam jakiejkolwiek żywej duszy, by była moim znakiem. By móc rozpoznać, gdzie mniej-więcej jestem. Na nic zdało się to wszystko.
          Potykając się o nie swoje nogi, uderzyłam o ścianę. Obraz nade mną zadrżał, ale nie spadł. Poczułam, jak Malfoy łapie za moje nadgarstki i unosi je do góry. Unieruchamia mnie. Książki z łoskotem uderzają o podłogę, a ja odruchowo unoszę nogę, by zadać stanowczy cios między nogi. Z goryczą chybiam, więc próbuję kopać go po kostkach.
          — Owszem, to twój problem, Yoxall - stwierdził, wyciągając siłą spomiędzy moich palców książkę. Naburmuszona spojrzałam mu w oczy, nie rozumiejąc. Tyle zachodu o zwykły tytuł. Czyżby "Quidditch przez wieki" był aż tak dobry?
          — A ty dorośnij, Malfoy - odburknęłam. Był na tyle blisko, że próbowałam uderzyć go swoim czołem w jego czoło. Zdołał odsunąć się do tyłu.
          — Nie wchodź mi w drogę - odparł, nim odszedł, machając mi bezczelnie wyrwaną książką. Wystawiłam za nim język i kucnęłam, by zebrać resztę książek. Brak jakiegokolwiek poszanowania. Menda.
          Wzdychając, udałam się na poszukiwania wyjścia.



- * -



          Zdobyłam dwie książki. Lepsze to niż nic, choć wciąż byłam rozgoryczona wyrwaniem tej trzeciej.
          — Przyniosłam Ci trochę jedzenia, bo dobre było, a Cię nie widziałam.
          Od razu zostałam ugłaskana. Przytulając Allen, podziękowałam za słodki dar, który szybko pochłonęłam. Oblizałam się, a całe poddenerwowanie uszło ze mnie, jak za dotykiem różdżki.
          — Co w ogóle teraz mamy? - dopytała, a ja wyciągnęłam z tornistra plan zajęć. Wszystko wskazywało na jedno.
          — Wróżbiarstwo - odpowiedziałam, rozglądając się za kimkolwiek, kto mógłby zmierzać na te właśnie zajęcia.

środa, 11 lipca 2018

Rozdział czwarty.

Z uwieszoną Lauren na ramieniu poprawiłam prawą dłonią włosy opadające okrutnie na twarz. Przybrałam na ustach najszczerszy uśmiech i spojrzałam na dwóch rudzielców.
-Wycieczka krajoznawcza? - spytałam, gdyż tylko to przyszło mi do głowy. Jeden zmarszczył lekko brwi, a drugi, tym razem byłam pewna, że to ten, którego pytałam o kominek, uśmiechnął się z politowaniem. Zareagowali dokładnie tak jakbym podejrzewała. Wyglądali na normalniejszych uczniów, a jeszcze za rude włosy miałam do nich już spory szacunek. 
-A wy, co robicie tak późno wychodząc z Pokoju? Nie jest już przypadkiem po godzinie patroli? - odparłam równie wesołym tonem, z tym samym wielkim uśmiechem.
Obaj na raz wzruszyli ramionami. Spojrzałyśmy po sobie z Yoxall z głupimi uśmiechami. Czy tak robią wszystkie pary bliźniąt?
-Wyuczone to macie czy samo wychodzi? - spytała z lekkim rozbawieniem Lauren. Ten drugi rozejrzał się z lekką niecierpliwością. 
-Możemy pogadać następnym razem? Na razie ani my was nie widzieliśmy, ani wy nas - powiedział Fred, a ja kiwnęłam głową konspiracyjnie.
-Niech to się nie tyczy tylko dzisiaj - poprosiłam i przepchnęłam się między nimi do środka Pokoju Wspólnego. Obraz za nami się zamknął bez większego hałasu. 
Czyżbyśmy właśnie znalazły sojuszników? Ludzi, którzy nie powiedzą nic, nawet jak sami będą uważać, że jest to cholernie głupie?
Uśmiechnęłam się do sennej Lauren i zaczęłam wspinać się po schodach na górę, żeby tylko położyć się w jednym z łóżek. Nogi same odmawiały mi współpracy, a wysokie piętro i milion schodów do pokonania, żeby się na nie dostać jakoś średnio pomagały. Kondycja, jaka kondycja?, też nie pomagała.
Wreszcie wturlałyśmy się do naszego pokoju, pomogłam Lauren wpakować się na jej łóżko na piętrze i uśmiechnęłam się do niej jeszcze z drabinki. 
-Dobrej nocy sieroto - szepnęłam rozbawiona jej wysiłkiem w pakowaniu się pod kołdrę. Ta coś mruknęła pod nosem i cała twarz zniknęła pozostawiając tylko czarną czuprynę poza pościelą. Zsunęłam się z drewnianej drabinki i weszłam na swoje łóżko. Cam i Erin już spały. Brak chęci do jakiejkolwiek integracji!
Wsunęłam się pod swoją kołdrę i zasnęłam w momencie. 

~~~

Weszłam ledwo żywa na Wielką Salę przecierając po drodze dwudziesty raz zaspane oczy. Co za brutal wymyślił Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami, taki cudowny przedmiot, o tak okrutnej godzinie jak dziewiąta rano? Miałam się nim cieszyć bardziej, niż jakimikolwiek innymi zajęciami. O profesorze Rubeusie Haridzie, który zresztą prowadził te zajęcia, słyszałam same dobre rzeczy. Ponoć nauka pod jego skrzydłami jest równie niesamowita, jak pod skrzydłami Newta Scamandera. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że to Newt znalazł i opisał większość tych kreatur, aczkolwiek to Hagrid ponoć ma do większości dostęp.
Usiadłam przy ławie Gryffonów i nałożyłam na talerz dwa tosty. Spojrzałam na Lauren przy pierwszym gryzie. Ona dalej zastanawiała się czy cokolwiek jeść, czy zostać przy  kawie.
-Wiesz czym dzisiaj zaczynamy? - spytałam z głupim uśmiechem na twarzy i pełnymi ustami. Ta spojrzała na mnie wyrwana z rozmyślań.
-Po twoim uśmiechu wnioskuję, że Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami - stwierdziła unosząc kubek z kawą do ust. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, niż wcześniej.
Zdecydowanie za dobrze mnie znała. Wcale mi to nie przeszkadzało, przecież tak wiele głupich rzeczy razem przeszłyśmy. Mówią, że im się jest starszym, tym się mądrzeje. W naszym przypadku ta reguła nie znalazła zastosowania. Jak wiele innych, ale akurat ta była nagminnie łamana czy naruszana.
-Czytałam tyle dobrych rzeczy o Rubeusie Hagridzie - mruknęłam wesoło i dojadłam tosta. Rozglądnęłam się po siedzących przy stole ludziach. Niewielu z nich cieszyło się tak jak ja na pierwszą lekcję. Szczególnie jak wykluczyłam zawsze uśmiechniętych bliźniaków z kręgu. Wtedy już niewielu nawet miało uśmiech na twarzy.
Byłam pewna, że większość z nich jeszcze mocno przeżywała wybranie Pottera na jednego z kandydatów, WBREW JEGO WOLI.
Ludzie zaczęli powoli wychodzić z Wielkiej Sali zmierzając na, zapewne, zajęcia. Wstałam z ławy i z wielkim uśmiechem potruchtałam za grupką Gryffonów na Błonia Hogwartu. Moja przyjaciółka nie podzielała mojej ogromnej radości.
-Rozchmurz się, ogarną to - stwierdziłam wesoło i sprzedałam jej lekkiego kuksańca w bok. Ta spojrzała na mnie marszcząc brwi, jednak nie potrwało to zbyt długo, gdyż moment potem jej twarz rozświetlił nieśmiały uśmiech.
Weszliśmy na Błonia, gdzie na środku czekał na nas półolbrzym z wielką, krzaczastą brodą. Między jego nogami latały małe na jakieś sześć cali, obrzydliwe stworzenia. Moje usta wykrzywiły się w geście zdumienia.
-Witam nowych uczniów, a starych pytam jak minęły wakacje - odezwał się potężnym basem Hagrid, po czym zaśmiał się radośnie. - Dzisiejsze zajęcia zaczniemy od tych nieboraków na ziemi - to mówiąc wskazał poczwary między trawą.
Większość Gryffonek już stała trzy metry od tego miejsca, nie chcąc mieć z nimi czegokolwiek wspólnego. Za to ja nawet nie zauważyłam kiedy przykucnęłam, żeby bliżej je oglądnąć.
-Czy to Sklątki Tylnowybuchowe? - spytałam zanim Hagrid zdążył zadać jakiekolwiek pytanie. Olbrzym zaśmiał się ponownie kiwając głową.
-Nie wiedziałem, że ktoś je kojarzy. Jak się nazywasz? - odparł wesoło. Wzniosłam wzrok na niego z lekkim uśmiechem.
-Hailey Allen, jestem z Ilvermorny - odparłam dosyć cicho. Ten kiwnął głową ze zrozumieniem i spojrzał na resztę uczniów.
-Czy ktoś słyszał o nich? - spytał ponownie Rubeus patrząc po uczniach. Kilka dłoni wzniosło się do góry. - A jest ktoś kto wie jak je rozróżnić? W sensie samicę i samca? - dodał ponownie patrząc po uczniach.
Zapadła cisza, tylko moja dłoń nieśmiało powędrowała ku górze. Olbrzym spojrzał na mnie i kierując ku mnie dłoń udzielił mi głosu.
-Samice mają ssawki na brzuszkach, a samce żądła - powiedziałam dalej kucając przy Sklątkach. Ten klasnął w dłonie uradowany.
-Dokładnie. Będziemy się nimi zajmować do końca semestru.

~~~

Szliśmy zgraną grupą w stronę kolejnych zajęć, którymi miały być Zaklęcia i Uroki, co z kolei bardzo podobało się Lauren.
Wsunęłam dłoń między jej przedramię, a łokieć. Ta spojrzała na mnie z uśmiechem.
-Lauren, podoba mi się tutaj - powiedziałam nachylając się nad jej uchem, żeby tylko ona to usłyszała. Ta kiwnęła wesoło głową.
-Mi również Hailey - odparła radośnie dziewczyna, w momencie gdy stanęliśmy pod salą. Drzwi były otwarte, więc zaczęliśmy wchodzić do środka.
Usiadłam w jednym z rzędów ławek z Lauren. Spojrzałam na niskiego nauczyciela wchodzącego do sali. Kiedy wróciłam wzrokiem na ławkę pojawiła się na niej przypinka, na której podobizna Diggoryego była opatrzona podpisem 'Cedric Diggory. Nasz zwycięzca." Szybko jednak zmieniała kolor z pomarańczowo-czerwonej na obrzydliwie zieloną. Na niej widniał napis 'Potter cuchnie' i wychylała się podobizna Wybrańca.
Równość, dobrzy ludzie i brak szykanowania ludzi, huh?

poniedziałek, 28 maja 2018

Rozdział trzeci.



          Czekoladowa żaba.
          Hasło to wydawało się być aż nadto banalne. Wystarczyło, że kilkanaście razy będę próbować wymieniać jakieś słodycze bądź inne przypadkowe słowa. Może w końcu udałoby się. Nikt przecież nie zabrania, a jeżeli tak, to jak to działa? Czy istnieje jakiś inny system ochronny, który sprawia, że zostaję zmieciona spod stóp portretu "Grubej Damy"?
          Szczerze? Brzmiało to jak wyzwanie, które byłam skłonna przyjąć. Siedząc w Wielkiej Sali zastanawiałam się tylko i wyłącznie nad tym. Opracowywałam w m
yślach plan, jak nie zostać przyłapaną. Ja tylko chciałam zaspokoić moją ciekawość, która łapała mnie brutalnie pod pachy i podnosiła ciągle, chcąc, bym właśnie to zrobiła. Pokazywała mi przed nosem cel. Szeptała czule do ucha możliwości i drogi, dzięki którym byłabym w stanie go osiągnąć. Łasiła, mówiąc, jakie to nie jest proste dla takiej uczennicy Ilvermorny. Co tam Potter, co tam ten cały Gryffindor. Jestem gościem i jako gość łaknę adekwatnej wycieczki. Nigdy już tu nie postawię stopy, więc chciałabym poznać lepiej to miejsce.


          — Mówiłem wam, że to nie ja - burknął nieszczęśliwy Wybraniec, wlepiając swoje oczy w talerz. Widać, że przytłaczały go nie tylko te pytania, jak i ta cała, kuriozalna sytuacja. Nic dziwnego. Nie ot tak mało kto jest przyjmowany na Turniej Trójmagiczny. Albo zwęźmy ten krąg - nie bez powodu są ustalone z góry zasady, z czego jedna z nich dotyczy wieku. Zatem dlaczego dyrektor tejże placówki jakże chętnie i ochoczo wystawiał jednego ze swoich podopiecznych na śmierć? Uważał, że ten młodzieniec da sobie radę, czy Hogwart nadal żył przestarzałą zasadą "przeżyj albo zgiń"? No cóż. Nie ważne, czy wysławiony Potter wróci z tarczą, czy na tarczy. Odpowiedź na to przyniesie przyszłość, która mnie jeszcze nie dotyczyła i tyczyć nie powinna. To nie był mój problem, choć nie powiem, że całkowicie nie dotykał. Współczułam drobnemu brunetowi, co w najbliższym czasie będzie musiał stanąć oko w oko z samą Śmiercią. 
          — Ale jednak jakoś twoje imię tam jest i zostało wyczytane. Czy u was gnębienie jest aż tak okropne? - skrzywiłam się przy wypowiadaniu tego zdania. Miałam nadzieję, że nie, choć to była możliwa forma. Nie wiem, czego mogę spodziewać się po tym miejscu.
          — Nie gnębimy się aż tak. No chyba, że mówimy o Ślizgonach. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby to te lepkie łapy coś zrobiły - zmarszczył brwi jeden z bliźniaczych rudzielców. Możliwe, że to był George. Ze skwaszoną miną spojrzał w stronę osób z zielono-srebrnymi szalikami. Ktoś stamtąd wyczuł jego spojrzenie, więc również je odwdzięczył. Z daleka dostrzegłam tę nienawiść, więc postanowiłam położyć kres "walce na wzrok" na odległość. Machnęłam otwartą dłonią przed nosem jednego z Weasleyów.
          — Ślizgonach? Mówisz o Slytherinie? - dopytałam, nie rozróżniając tych wszystkich przydomków. Oni czuli się jak ryba w wodzie, a ja już tak niekoniecznie. Słysząc ich gwar i wymowę czułam się, jakbym pojechała na zapomnianą wieś. O tak. To porównanie idealne.
          — Tak, tak. Uczniowie Slytherinu nazywani są Ślizgonami. My, z Gryffindoru, jesteśmy Gryfonami. Ci spod herbu kruka, choć inni uważają, że orła, są zwani Krukonami. A ci żółci to Puchoni. A ja jestem Hermiona Granger, jeszcze nie miałyśmy okazji porozmawiać, miło mi Cię poznać - podała mi rękę, a ja spojrzałam na dziewczynę zdziwiona. Burza brązowych loków, delikatny uśmiech na twarzy. Wygadana optymistka, co wyrosła znikąd. Uścisnęłam jej dłoń.
          — Lauren Yoxall. Też miło mi cię poznać i dzięki za te ciekawostki - mruknęłam, zabierając rękę - nie zmienia to jednak faktu, że skoro Slytherin jest taki zły to dlaczego nic z tym nie robią? - dopytałam.
          — Taki urok tego domu. W Slytherinie są głównie zadufani w sobie czystokrwiści, którzy myślą, że ich status krwi czyni ich lepszymi - Granger skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, spoglądając w stronę znienawidzonego domu. Jakiś blondyn podniósł głowę, a za nim dwójka innych osób. Uśmiechnęli się zawadiacko. Szybko zareagowałam, odwracając wzrok. Nie chciałam mieszać się w jakieś bójki, które należały do nich. Widać było, że dom węża również gardził domem lwa. Wzajemna nienawiść. Ciekawa byłam, jak postrzegają tę kłótnię inni?
          — Przepraszam na chwilę - mruknęłam i wstając od stołu, poklepałam ramię Hailey. By nie wpadło jej do głowy coś tak głupiego, jak zmartwienie się o mnie i ruszenie w tym samym kierunku co ja. Jeszcze nie wdrażałam w życie swojego głupiego planu. Skoncentrowałam się bardziej na zapoznaniu z innymi domami, coby poznać od razu odpowiedź na jedno z mych pytań.
          Pierwszy cel - Hufflepuff.
          Cała strona tego stołu żwawo dyskutowała. Ciężko było wyłapać o czym dokładnie, więc musiałam postawić wszystko na jeden atrybut. Na przysłowiowe granie głupa.
          — Cedric jest z tego domu, prawda? - zagaiłam, usadawiając się pomiędzy dwójką dziewcząt.
          — Jeny, to ty nie wiesz? - zaszczebiotała jedna i gdy na mnie spojrzała, a nie na talerz, uśmiechnęła się szerzej.
          — A, a, a. Ilvermorny. No to niezmiernie miło Cię tutaj widzieć! I tak, Cedric jest dokładnie z tego domu. Jak tam uważasz pobyt w Hogwarcie, miło tutaj jest, nie? - zapytała, a jej brązowe oczy świeciły pogodnie przez co przypominały mi przez ułamek sekundy bursztyn. Urocza dziewczyna. Czyżby faktycznie większość osób z tego domu były do rany przyłóż, jak to słyszałam od innych?
          — Prawda, miło - skinęłam głową - ale obchód robię, bo ciekawa jestem, jak wyglądają tutaj inne domy. Ale widzę, że Puchoni jak zawsze mili i zawsze chętni do pomocy. - Tym razem to blondynka potwierdziła skinięciem.
          — Annabel - pokazała właścicielka brązowych oczu na siebie - i Lydia - tym razem jej dłoń wskazała dziewczę o krótkich blond włosach. Na dźwięk swego imienia Puchonka podskoczyła w miejscu, próbując schować głowę między swoimi ramionami.
          — Lauren - przedstawiłam się równie krótko co one.
          — I mam takie pytanie... Naprawdę wszyscy nienawidzą Ślizgonów? - zapytałam cicho, pochylając się w ich kierunku. Jakbym co najmniej przez to miała mieć jakiś problem. Coby duchy losu usłyszały mnie i postanowiły zesłać na mnie swe boskie kary, bo odważyłam się poruszyć tutejszy temat tabu.
          — W sumie prawda - zaśmiała się krótko Annabel, co również zrobiłam. Było to w pewien sposób zabawne. Co takiego ten dom musiał nawyczyniać w przeszłości, by passa "tych najgorszych" utrzymywała się ich aż do dnia dzisiejszego?
          — Jak coś się dzieje i to zazwyczaj między Gryfonami, a Ślizgonami to stajemy za lwem, bo lepiej się z nimi dogadujemy. Ale wiesz. Nie można też ich całkowicie skreślić. Na pewno jest tam ktoś milszy, ale nie wychyla się, by nie oberwać od swoich. Bo wiesz, ważna jest dla nich tradycja czystości krwi i to odrzuca, bo przez to puszą się jak pawie. Na przykład też jestem czystokrwista, ale nie zamierzam patrzeć z góry na osoby z mugolskich rodzin, bo i oni mogą wspiąć się na wyżyny, wiesz? - Miała piękny głos. Mogłam go słuchać długo. Nie wiem, czy dużo straciłam czasu na tej rozmowie, czy mniej. Nie obchodziło mnie to. Byłam wdzięczna za skrawek informacji, który otrzymałam. Podziękowałam za to, posiedziałam jeszcze chwilę i przeniosłam się na miejsce Ravenclaw. Tam niezbyt skorzy byli do rozmów o zadrach, acz gdy znalazłam pojedynczą duszę usłyszałam słowa podobne, co przy stole Hufflepufu. Różnica polegała na tym, że zostałam pożegnana strasznymi słowami. Takimi, które teraz odbijały się echem w mojej głowie. Przełknęłam ślinę, próbując utopić narastający we mnie ciężar.
          — Jak chcesz to się do nich dosiądź i spróbuj pogadać.
          Dokładnie tak brzmiały słowa chłopaka, którego imienia już nie pamiętam. Jak mógł powiedzieć coś tak kontrowersyjnego, a zarazem tak pociągającego? Nie wiedziałam, że tak można. Aż do dzisiaj. Spojrzałam tęsknie w stronę domu węża. Ponownie mój wzrok został przez kogoś wyłapany. To ten sam blondyn co wcześniej. Oparł swój podróbek na dłoni, gapiąc się bezczelnie. Utknęłam w jednym miejscu. Oparłam dłoń o biodro i przenosząc ciężar ciała na prawą nogę, ułożyłam się wygodniej. Również patrzyłam na tego chłopaka, a kilka uczniów minęło słup, którym się stałam. W końcu machnął do mnie dłonią na zachętę.
          Przyjdź do jamy węża. Nie gryziemy. Zjadamy w całości.
          Tak widziałam to zaproszenie. Kuszące, zachęcające i przypomniałam sobie moje motto z dzisiaj.
          I tak już nigdy nie postawię tu nogi.
          Odwzajemniłam uśmiech. Ruszyłam dumnie przed siebie i stojąc wreszcie przy ich stole, czekałam, aż zrobią mi miejsce.
          — Fiu, fiu, Yoxall. Gdzieś już słyszałem to nazwisko. Czyżby twoja matka pracowała na ulicy Śmiertelnego Nokturnu? - zapytał, a dwójka roślejszych od niego chłopaków zaśmiała się. Och, czyli jego popychadła, a to miała być obelga. Miły początek, który od razu zabił moją wcześniejszą ciekawość. Przynajmniej mogłam zaśmiać się nad jej zwłokami, mówiąc, "a nie mówiłam?". Ale w zamian truchło pokazywało mi środkowego palca, wykrztuszając na swym ostatnim tchu "ale to ty masz teraz przechlapane, nie ja".
          — Nie. Moja cała rodzina jest ze Stanów Zjednoczonych. Ilvermorny. Aż tak jesteście tutaj zamknięci i nie chodzą plotki o innych szkołach? - mruknęłam, udając niewzruszenie na wcześniejszy tekst. Pochyliłam się między blondynem, a brunetem, chwytając między palec wskazujący a kciuk przypieczone jabłko. Rozepchałam się specjalnie, by zrobić sobie miejsce i usiąść z zadowoleniem pomiędzy nimi.
          — Ty moje nazwisko kojarzysz, ale ja waszych wcale. Kim jesteście? - zapytałam lekko, wciskając do ust obydwa płaty. Smakowało to nieziemsko. Zaraz chyba pokuszę się jeszcze o przysmażaną dynię...
          — Ja jestem Draco Malfoy - zmarszczył brwi, jakbym co najmniej naruszyła jego ego. Nic mi to nazwisko nie mówiło. Tak samo jak Crabe i Goyle. Nie kojarzyłam żadnego z nich, więc wzruszyłam beznamiętnie ramionami, zlizując z palców tłuszcz.
          — Świetnie, niezmiernie miło mi was poznać. Mam zatem pytanie, dlaczego wy tak gardzicie innymi domami? - zapytałam, a Ci raz jeszcze zaśmiali się kpiąco i długo. Zdążyłam złapać kolejną porcję jedzenia, czekając, aż im przejdzie.
          — Mamy swoją tradycję, której inni nie tolerują, więc przez to nas nienawidzą - odpowiedział zwięźle. Było to dla mnie czymś nowym. Zaciekawił mnie i Malfoy musiał to dostrzec, skoro kontynuował.
          — Widzisz. "Slytherin przyjmuje takich, co mają czystą krew". Śpiewają to za każdym wydarzeniem, ale nadal się dziwią, że nasz dom przestrzega tej zasady. Wszyscy trzymają się swoich refrenów, swoich wierzeń, więc dlaczego my mamy nie być z tego dumni? - zadał mi pytanie, na które nie zdołałam odpowiedzieć. Coraz większy tłum zaczął wstawać i wychodzić. Zaczęła grać spokojna melodia. Co się dzieje?
          — Ale jak taka szlama amerykańska jak ty może zrozumieć? - zakpił, gdy zaczęłam się nerwowo rozglądać dookoła siebie. Prychnęłam.
          — Jestem czystokrwista, głupi brytolu - zdążyłam odgryźć się równie nędznie co on. Musiałam biec, bo czupryna Allen zaczęła mi znikać w drzwiach. Nie pożegnałam się kulturalnie, ale i tak zostałam odprowadzona wzrokiem.




~ * ~


          — Nie poczekałaś na mnie - jęknęłam, czepiając się zmęczona jej ramienia. Najlepszej kondycji nie miałam. Płuca zaczęły płakać za powietrzem, którego hausty głęboko nabierałam przez nos.

          — I tak byś mnie znalazła - tym razem to ona wzruszyła ramionami. Czyżby się obraziła za to, że ją zostawiłam? A może już poczuła się Gryfonem i widziała, jak siadam z domem Węża i to ją zabolało?
          — Hej, no przepraszam. Mam dla ciebie w zamian ciekawą propozycję. Dziś wieczorem. Co ty na to? - spytałam, uśmiechając się przy tym zaczepnie. Uczepiłam się bardziej jej ramienia, a ta pokręciła głową.
          — Ale tylko przy kawie - odparła, a ja zaczęłam prowadzić nas na kręte korytarze Hogwartu.




~ * ~


          — To jest głupie. Mogą nas wyrzucić z powrotem do Ilvermorny, o ile nawet z Ilvermorny nas nie wyrzucą. A jak nie wyrzucą, to też odejmą punkty - mruknęła, a ja zrobiłam wielkie proszące oczy.

          — Jak nie z tobą to bez ciebie... - powiedziałam cicho, dopijając herbatę. Jak znalazłam przejście do kuchni i wykradłam wszelakie dobroci? Niech to pozostanie słodką, nierozwiązaną tajemnicą, owianą w cudowne słowa "kobieca intuicja".
          Podzieliłam się swoim planem na łamanie zasad z Hailey. Zamierzałam sprawdzić nie tylko dom wspólny Gryfonów, ale też reszty domów. Z tego co słyszałam, Puchoni mają gdzieś wejście w kuchni. To prawie jak ja! Tyle, że ich przejścia nie widziałam. Tym bardziej nie było ono na suficie. A szkoda.
          — To, że głupie, nie znaczy, że w to nie wchodzę - wystukała palcami o blat stołu jakiś wesoły rytm, a ja od razu podskoczyłam w miejscu.
          — No to jazda, północ się zbliża! - zaśmiałam się krótko i zarzuciłam na siebie sweter, którym dotychczas obwiązałam sobie pas. Wieczorami bywa zimno, a i trochę zmieni to mój i m a g e. Nie, nie zakładałam żadnych worków na głowę, coby patrolujący nauczyciele mnie nie rozpoznali. Postanowiłam pójść na żywioł. Tym bardziej, że nie byłam w tym sama.




~ * ~

          — Było blisko! To ohydne! - skrzywiłam się na widok plamy z octu. Trochę kapnęło na moje buty, więc poszukałam jakieś ścierki i próbowałam to wytrzeć. Hailey tylko zaśmiała się cicho.
          — Dlatego ja pukam, ty mówisz - wystawiła mi język.
          Puchoni faktycznie swoje miejsce mieli w kuchni. Niestety nie udało nam się zgadnąć, co muszą powiedzieć, by wejść do pokoju wspólnego. Przynajmniej dowiedziałam się, co się dzieje, jak trzy razy powie się źle. Ocet. Dostaje się po głowie znikąd octem. Oryginalnie, nie powiem, że nie.
          — No to teraz Ślizgoni czy Gryfoni? - zapytała Allen, ocierając łezkę wzruszenia uronioną nad moją głupotą. Dlaczego nie wspomniała o Krukonach? Gdyż to oni byli pierwsi na liście do odhaczenia. I słysząc te cudaczne zagadki, uznałam, że współczuję im. Ciekawe, czy ktokolwiek kiedyś spał pijany pod drzwiami, bo nie oszukujmy się. Wszyscy byli kiedyś młodzi i nadal są. Na pewno i tutaj znajdą się fanatycy cudownego piwa i innych wywarów stworzonych dla głów czarodziejów.
          A mi nie chciało się myśleć nad rozwiązaniem na trzeźwo, to co dopiero tym z Ravenclaw po pijanemu?
          — Gryffindor. Nie chcę się zapuszczać w rejony Slytherinu - wzdrygnęłam się na samą myśl. Nim zauważyłam, Hailey znalazła się przy mnie i zderzyła się swoim ramieniem z moim.
          — No dzisiaj to jakoś się chętnie zapuściłaś - puściła mi oczko, a ja pokręciłam z politowaniem głową.
          — I uwierz mi, żałuję. - Przed oczyma przebiegło mi raz jeszcze to krótkie spotkanie. Wystarczające, by wzbudzić we mnie wiele sprzecznych emocji. Z jednej strony odczułam na własnej skórze ten sarkazm, to zadufanie w sobie i wiarę w swoje rację. Ale z drugiej strony poczułam to, jak oni są niedocenieni. Skreślani na wstępie z samego faktu bycia Ślizgonem. A co jeśli Annabel miała rację? Zdarzają się pozytywne jednostki, które nie pasują do tego domu? Tak, jak Potter do tego Turnieju Trójmagicznego. Może Tiara Przydziału  też się m y l i ł a?
          — Jasne, jasne. A co złego to nie ja.
          — Ale tym razem naprawdę! - jęknęłam.


          — Czekoladowe kociołki. Szkieletowe słodycze - zaczynałam wyliczać na palcach słodycze, jakie kojarzę. Gruba Dama spojrzała na mnie z politowaniem.

          — Przecież kojarzycie to hasło, nie słuchałyście prefekta? - westchnęła, poprawiając swą różową suknię. Ja kontynuowałabym swoje, gdyby nie to, że obraz odsunął się. Portret obruszył się, zatupał w miejscu, a ja byłam wielce zdziwiona widząc przed sobą twarz rudzielców.
          — Co wy robicie tutaj o tej porze? - spytał jeden z nich. Nadal ich nie rozpoznawałam, więc ziewając, uwiesiłam się ramienia przyjaciółki.
          Tym razem ja pukałam, niech ona mówi.

środa, 20 grudnia 2017

Rozdział drugi.

         

          Dopiero teraz każdy zwrócił wzrok w stronę drewnianej czary postawionej blisko mównicy. Z jej środka buchały niebiesko-białe płomienie. Nic specjalnego, gdyby nie to, że ta czara decydowała o losach czwórki szczęśliwców. Albo moim zdaniem nieszczęśliwców.
          Od nas od samego początku typowali Cadena Petersona. Wysoki, dobrze zbudowany i z olśniewającym uśmiechem. Od dawna o tym myślał. Bardzo chciał być wybrany. Stał na przedzie naszej wesołej gromady. Rozglądnął się po sali swoimi zielonymi oczami i skupił wzrok na Czarze Ognia.
          Potarłam lekko potylicę dłonią i spojrzałam na najbliżej stojący nas stół. Wszyscy mieli złoto-czerwone krawaty i lwy na piersiach. Wyglądali tak uroczo i niewinnie. Nawet dostrzegłam wśród nich grupkę podobnie rudych ludzi do mnie. Mój uśmiech się jeszcze bardziej zwiększył.
          Dumbledore, który już stał na mównicy włożył dłoń do Czary Ognia i wyciągnął jedną z karteczek. Przyłożył różdżkę do gardła. Rozłożył świstek papieru.
          -Szkołę Magii Beauxbatons reprezentować będzie - zrobił pełną oczekiwania pauzę. Wszystkie Francuzki ścisnęły swoje wiotkie kłykcie. Każdy Francuz starał się utrzymać jak najbardziej poważną minę. Byłam o mały włos od parsknięcia śmiechem. - Fleur Delacour - dokończył wreszcie siwy starzec. Po sali rozległ się odgłos oklasków. Słyszałam kilka pisków. Z szeregu wystąpiła pani Delacour. Twarz Fleur rozświetlił uśmiech, a w oczach błyszczało zacięcie. Wzruszyłam lekko ramionami i znowu skupiłam wzrok na mężczyźnie na mównicy, który stał już tam z kolejną karteczką.
          -Przedstawicielem naszych kolejnych gości z samych Stanów Zjednoczonych ze Szkoły Ilvermorny będzie Caden Peterson - powiedział już bez robienia dramatycznych przerw. Ryknęliśmy wesołym okrzykiem. Spojrzałam na radosną Lauren. Obie klaskałyśmy bez opamiętania. Jednego byłam pewna. Nie zawiedziemy się na nim. Przynajmniej taką miałam nadzieję, bo mimo że stoimy tutaj dopiero z 20 minut już zaczęło mi się tu podobać. Po jakimś czasie nastała cisza, a Dumbledore znowu miał nowy świstek w dłoni.
          -Durmstrang za swojego ambasadora będzie miał Wiktora Kruma - gdy tylko to powiedział słyszałam tylko wysoki pisk kobiet pomieszany z niskimi okrzykami radości uczniów Durmstrangu. Mój entuzjazm zakończył się na klaskaniu w dłonie. I to niezbyt długim. Zwykły odruch. Wreszcie nadeszła pora na ogłoszenie reprezentantów Hogwartu. Na to wszystkie szkoły czekały ze zniecierpliwieniem.
          -Przedstawicielem Szkoły Magii i Czarodziejstwa zostaje Cedric Diggory - powiedział z dumą w głosie, a cała Sala wpadła w szał. Wszyscy klepali chłopaka w czarnej szacie z żółtym herbem na piersi po ramionach i gratulowali mu. Ten uśmiechał się radośnie i dziękował wszystkim.
          Nagle Czara zburzyła swoją gładką taflę i wystrzeliła jeszcze jednym lekko płonącym kawałkiem papieru. Nagle wszyscy na Sali zamilkli.
          -Jest jeszcze piąta szkoła? - spytałam najcichszym szeptem jakim potrafiłam nachylając się nad Lauren. Ta uciszyła mnie przykładając palec do ust, chociaż jej wzrok wyrażał zażenowanie moim pytaniem. Kiwnęłam głową i skierowałam wzrok tam gdzie inni. Przez chwilę Dumbledore wyglądał na zmieszanego. Potem tylko zdenerwowanego. Przyłożył ostatni raz różdżkę do gardła, by mówić głośniej.

          -HARRY POTTER - ryknął, a w oczach wszystkich widać było przez jeden krótki moment trwogę.

          Rozglądnęłam się po zdziwionych uczniach. Podłapałam wzrok Yoxall. Ona też nie miała pojęcia co się dzieje. Potter został wyprowadzony z Wielkiej Sali, a nas niechlujnie posadzono na pustych miejscach wśród uczniów Hogwartu. Jedzenie pokazało się na stołach bez zapowiedzi. Wszyscy w trochę grobowych nastrojach zaczęli jeść. Większość profesorów wyszła razem z Dumbledorem. Chyba wszyscy dyrektorzy też. Był zbyt duży rozgardiasz, by to na pewno ustalić. Naszego na pewno nie było.
          Ujęłam kawałek kurczaka z misy i położyłam go na swoim talerzu. Nałożyłam jeszcze trochę sałaty i zaczęłam spokojnie jeść. Niepokój Lauren nie pozwalał jej jeść.
          -Potter jest na czwartym roku, prawda? - spytała wreszcie, a ja kiwnęłam twierdząco głową. Przełknęłam kęs obiadu.
          -Jest w naszym wieku - przyznałam spokojnym głosem. - Mógł jakoś to przechytrzyć. Może jest faktycznie inteligentny i udało mu się wrzucić tam swoje imię, mimo że nie ma tyle lat co potrzeba? A może jest po prostu na tyle głupi, bo nie wie co ryzykuje przystępując do tego - mruknęłam wzruszając ramionami. Lauren kiwnęła głową.
          -Zobaczymy co zdecydują dyrektorzy - powiedziała po chwili, gdy już trochę ochłonęła. Powoli zaczynało się robić coraz normalniej na Wielkiej Sali. Zaczęły się rozmowy. Poklepywania po ramionach wybranych i tych niezbyt zadowolonych z całej sytuacji. Usadzili nas przy stole żółto-czarnych krawatów. Z tego co czytałam to to musiał być Hufflepuff.

~~~

          Zaprowadzili większą część dziewcząt z Ilvermorny pod portret kobiety, która nazywali 'Grubą Damą'. Nie musiałam zgadywać czemu. Przed drzwiami stał niezbyt urodziwy rudowłosy chłopak, który gdy do nas mówił wznosił głowę zbyt wysoko.
          -Żeby wejść do Pokoju Wspólnego Gryffonów trzeba znać hasło. Co jakiś czas się one zmieniają, o czym będziecie informowani na bieżąco. Teraźniejszym jest Czekoladowa Żaba - wymamrotał, a Gruba Dama odsunęła się odsłaniając wejście. Wsunęliśmy się powoli do środka rozglądając na wszystkie strony.
          Okrągłe pomieszczenie wypełnione czerwienią. Bardzo przytulne, wiele foteli czekało, aby zostać zajętych przez nas czy własnych uczniów. Najdziwniejszy był kominek. Był środek dnia, a tam palił się ogień. Odszukałam wzrokiem pierwszego lepszego Gryffona. Akurat jeden z rudzielców stał blisko mnie.
          -Hej, mam pytanie. Czy ogień w kominku zawsze się pali? - spytałam szturchając lekko chłopaka w ramię. Ten spojrzał na mnie czekoladowymi oczami. Byłam trochę niższa od niego. Uśmiechnął się wesoło.
          -Zawsze. Od początku wmawiali nam, że to ma nam pomóc w zaklimatyzowaniu się tutaj. Że przez to ma być przytulniej - odparł wesoło, a ja uśmiechnęłam się radośnie. - Jestem Fred Weasley, a ty? - dodał podając mi dłoń. Ujęłam ją i już otwierałam usta.
          -Ley, idziemy - mruczała Lauren ze schodów. Obdarzyłam chłopaka uśmiechem i pognałam na górę za przyjaciółką.
          -Hailey Allen - dodałam na odchodnym jeszcze patrząc na Freda i zaczęłam wchodzić po schodach za innymi dziewczynami. Zaprowadzili nas na prawie najwyższe piętro. Kondycja, a raczej jej brak, żadnej z nas za długo tego nie wytrzyma. Wpakowali mnie do jednego dormitorium z Lauren, Camryn i Erin.
          W środku były dwa piętrowe łóżka. Na środku leżał szary, puchaty dywan. Wszystko było utrzymane w dość neutralnych kolorach. Okno wychodziło na Błonia. Widać było stąd jeziorko, jakąś chatkę na zewnątrz i kawałek boiska do Quidditcha.
          -Zajmuję górę - mruknęłam patrząc na dziewczyny badawczo. Nie było odzewu, więc wcisnęłam się na jedno z nich ze swoim małym plecakiem. - Polizane i oplute, moje - dodałam dalej nie wierząc, że tak łatwo mi to wyszło. Lauren zaśmiała się radośnie.
          -Ty to zawsze byłaś jakaś niezbyt zdrowa - powiedziała wesoło i sama wpakowała kufer koło jednego z łóżek. Mój leżał w nogach łóżka pode mną. Poradzę sobie jakoś z tym. A do Lauren tylko wystawiłam język i położyłam się na czerwonej pościeli. Panna Yoxall też wdrapała się na górną część drugiego łóżka. Erin i Camryn usadowiły się na niższych piętrach.
          -Ciekawe jak rozstrzygną tą sprawę z Potterem - mruknęła Erin. Przewróciłam się na brzuch i podparłam rękami głowę, by je dobrze widzieć.
          -Albo stwierdzą, że coś kręci i go nie dadzą, albo będzie występować razem z reprezentantami, bo przecież 'Czara Ognia się nie myli' - odparłam i westchnęłam głęboko. Erin spojrzała na mnie i kiwnęła głową jakby w geście zgody.
          -Dowiemy się na kolacji pewnie - stwierdziła racjonalnie Lauren i wzruszyła ramionami.

~~~

          Tym razem na Wielkiej Sali uczniowie zostawili nam wystarczająco miejsca na ilości osób w danych dormitoriach domów. Jakże miło. Usiadłam przy stole Gryffońskim. Wszyscy z napięciem oczekiwali jak dyrektorzy to rozwiążą. Na mównicę wszedł Dumbledore. Na Sali zapanowała cisza.
          -Jak już wszyscy wiecie Czara Ognia wybrała pięcioro reprezentantów. Jednak po ustaleniu wszystkiego ogłaszamy, że pan Harry Potter również będzie brał udział w Turnieju Trójmagicznym. Skoro Czara Ognia i jego wybrała, to to nie może być przypadek - powiedział, a w mojej głowie tylko pływała myśl 'A NIE MÓWIŁAM?!'. - Nie zajmujmy się jeszcze tym, na razie życzę wszystkim smacznego i miłego pobytu w Hogwarcie - dodał z wielkim uśmiechem na twarzy, a ja tylko przewróciłam oczami. Na stole pojawiło się jedzenie. Siedziałyśmy akurat dosyć blisko rudej rodziny i Wybrańca.
          -Harry, ale naprawdę możesz nam zdradzić jak to zrobiłeś - mruknął jeden z bliźniaków patrząc na chłopaka z blizną na czole podekscytowany.
          -My próbowaliśmy, ale się nie udało - dodał ten drugi. Byłam prawie pewna, że akurat z tym rozmawiałam. Potter jednak lekko się speszył.
          -Mówiłem wam, że to nie ja - burknął i spuścił wzrok na swój talerz. Spojrzałam na Lauren zdziwiona. Ta wzruszyła ramionami. Też nic z tego nie rozumiała. Zostało tylko życzyć mu powodzenia, bo inni reprezentanci są bardzo mocni, a Potter, mimo historii o jego rodzinie, na takiego nie wyglądał.

środa, 13 grudnia 2017

Rozdział pierwszy.



          Pakowałam swoje rzeczy do starego skórzanego kufra z roztartym, atramentowym podpisem. Laurencia Ambrosia Yoxall. Jako właścicielka rozczytywałam się ze swojego pisma z łatwością. Nawet jeśli czas nie był litościwy dla tekstu i papieru.
          Zaczęłam od najważniejszego - ciuchy. Sprawdzałam po kilkadziesiąt razy, czy aby na pewno na dnie znalazł miejsce mój dodatkowy mundurek. Później przeszłam do rzeczy, które po prostu przydadzą się, a były na tyle drobne, że nie opłacało się ich chować po kieszeniach.
          To był pierwszy raz w moim życiu, kiedy zrobiłam listę. Żółta kartka przedstawiała dokładną rozpiskę. Przy każdym z podpunktów stawiałam fajkę. Stawiane na szybko znaki nie przekonywały mnie. Wciąż siedziała mi jedna myśl z tyłu głowy. Musiałam o czymś na pewno zapomnieć. Zdążyłam jedynie raz rozpakować się i raz jeszcze zapakować, by się upewnić, czy ABY NA PEWNO wszystko wzięłam. Po tym musiałam już iść. Starałam się ignorować przepływające myśli, próbujące mnie przekonać, że coś musiałam zostawić.
          Wyszłam ze swojego dormitorium. Mojej współlokatorki już nie było, więc to ja musiałam zamknąć drzwi.
          Powitał mnie Pokój Wspólny domu Thunderbird. Uniosłam głowę ku górze. Na suficie widniała aktualna projekcja nieba. Dostrzegłam szaro-białe chmury, a z nich mozolnie prószył śnieg. Dzięki temu mniej-więcej mogłam przygotować się psychicznie na panującą na zewnątrz temperaturę. Zdążyłam sobie wyobrazić, jak chłodny powiew wiatru szczypie moje policzki i nos. Sprawia, że w oczach zbierają się łzy. Już widzę, jak ciągle będę pociągać nosem…
          Na samym środku pomieszczenia była wielka szczelina. Zaczęłam biec w jej kierunku, a gdy byłam wystarczająco blisko, cisnęłam miotłę przed siebie i podskoczyłam za nią. Miałam ją jak zawsze złapać. Niestety jak się człowiek cieszy, to wszystko musi szlag jasny trafić.
          Moje opuszki palców dotknęły drewnianej części, a następnie zsunęły się po niej. Cleansweep 11 zaczął spadać w dół, a ja tuż obok niego. Ciężki kufer w lewej ręce tylko przyśpieszał mój lot.
          Mijał już czwarty rok tutaj, a to zdarzyło się dopiero drugi raz. Aż zrobiło mi się słabo na myśl, jak rozkwaszam się na podłodze. Uda mi się? Nie uda?
          ― Do mnie! - zawołałam, wyciągając wolną rękę przed siebie. Miotła jednak leciała dalej w dół. Ziemia była coraz bliżej, a ja zaczęłam coraz bardziej panikować.
          ― Nie teraz, nie teraz… DO MNIE, CLEANSWEEP! - ponowiłam swoje błaganie. Na nic.
          ― PROSZĘ, DO MNIE, TERAZ! - krzyknęłam, zamykając oczy. Ścisnęłam mocniej rączkę kufra, szykując się na impakt.



          Poczułam, jak nareszcie do mnie przyleciała. Otwierając w przerażeniu oczy, zrobiłam szybki manewr w powietrzu. Usiadłam na miotle i pochyliłam się do przodu. Zaczęłam się kołować wokół osi. Przejście otworzyło się, a ja niczym strzała przeleciałam przez nie i wzdłuż kuchni. Wypadłam z pomieszczenia na korytarz, a za mną spadło kilka wcześniej rozwieszonych garnków i sztućców.     Zwolniałam swój lot, aż w końcu mogłam zeskoczyć. Nie wzięłam jednak poprawki na to, że podłoga została wypastowana. Nie utrzymując równowagi, zaryłam kolanami w kufer, a końcówką miotły starałam się jakoś wyhamować.
          Zatrzymałam się na ścianie. Uderzyłam plecami o kamienną strukturę, tracąc na chwilę oddech. Na szczęście nie byłam aż tak rozpędzona, więc nie bolało też za bardzo. Wzięłam głębszy wdech i westchnęłam ciężko.
          ― W końcu jesteś, sieroto – usłyszałam dziewczęcy głos. Odwróciłam głowę w tamtą stronę i ujrzałam ją. Dziewczę o rudych włosach oraz oczach pomieszanych z zielenią i brązem. Na twarzy Hailey ciężko było ujrzeć piegi, ale figlarny uśmiech – owszem.
          ― Bardzo się spóźniłam? - zapytałam, podnosząc się z kolan. Przygładziłam swoją spódnicę o żurawinowym kolorze, które sięgała trochę za kolano. Pomyśleć, że w pierwszym roku regulaminowo sięgała do kostek.
          ― Tylko trochę – wzruszyła beznamiętnie ramionami, poprawiając swój wykonany na szybko kok – nieważne. Chodź już.
          I poszłyśmy. Starałam się dorównać kroku swojej przyjaciółce z przeciwnego domu. HornedSerpent. Obydwie spakowane, uzbrojone w miotły oraz w różdżki, poszłyśmy na pociąg.
          Pociąg, który miał nas przemieścić z naszego cudownego Ilvermorny do Hogwartu.


~*~

          Droga z Ameryki do Anglii nie należy do najkrótszych. Czas miały nam umilić sypialniane wagony oraz obsługa, która często krzyczała o sprzedaży samych dobroci. Na myśl o takich Czekoladowych Żabach czy Fasolkach wszystkich smaków, zaczęła mi lecieć ślinka. Niestety mój portfel nie podzielał mojej opinii.
          ― Cykasz się? - wypaliłam nagle, machając bez celu dłonią. W jednym, ciasnym przedziale było miejsce dla dwóch osób. Już na początku skorzystałyśmy z opcji rozłożenia niewielkich łóżek. Miały one materac, poduszkę i koc. Nie za wiele, ale wystarczająco. Przynajmniej nasze bagaże wisiały na półce nad naszymi głowami, więc nie musiałyśmy po nie daleko chodzić.
          ― Nie, coś ty! - mruknęła, odwracając swoje ciało w moją stronę. Możliwym było, że próbowała zasnąć. W porównaniu do mnie. Ja nie mogłam tego zrobić. Jakieś emocje szargały mną. Nie byłam jednak w stanie określić jakie. Ciekawość? Strach? Jak nazywa się połączenie obydwu?
          Byłam zainteresowana Hogwartem. Nowe miejsce i to w dodatku tak daleko. Nie sądziłam, że będziemy miały okazje je zobaczyć. Doświadczyć Anglii na swojej własnej skórze. Powód był błahy. Mieliśmy kibicować przedstawicielom naszej szkoły w Turnieju Trójmagicznym. Ot, taka wymiana międzyszkolna można by rzec. Nie każdy mógł się na to załapać. To, że zostałyśmy wybrane na tę przejażdżkę, jest cudem. Po prostu w tym roku nasza szkoła wymyśliła sobie cudowne wejście. Nim nasi reprezentanci wejdą, my mieliśmy wlecieć na miotłach niczym strzały i zwrócić uwagę. Szokować.
          Z drugiej strony… bałam się. Nie wiedziałam, gdzie będziemy mieszkać. Zapoznamy się z kimś? A może… może to będzie totalna klapa? Co będzie, jeśli potknę się? Może to nie będę ja, ale ktoś inny?
          Chciałam już wiedzieć.
          Ekscytacja.
          ― Nie no weź, serio pytam. - Wyciągnęłam różdżkę zza paska spódnicy, podnosząc się do siadu. Patrzyłam na to. Bawiłam się.
          ― Na serio to będzie dobrze. Od kiedy ty się martwisz? - zapytała najwidoczniej zdziwiona moją postawą, również podnosząc się do siadu. Nie odpowiadałam jej przez chwilę. Wygięłam kawałek głogu mierzący dziesięć cali. Całkiem giętka. Z rdzeniem z włosa ogona jednorożca. Majestatycznego stworzenia. Uśmiechnęłam się półgębkiem.
          ― Nie tyle, co martwię. Po prostu chcę już tam być – nadąsałam się, a Hailey prychnęła krótko śmiechem.
          ― Ja też – pokiwała głową.
          ― Płaskodupia dostanę od tego siedzenia bezczynnie – poskarżyłam się.
          ― Przesadzasz.
          ― Tylko troszkę.


~*~

          Później…
          Później zajmowałyśmy się sobą jak tylko potrafiłyśmy. Ja z pomocą zaklęcia zmieniłam kolor zasłony na ten reprezentujący mój dom. W dodatku dodałam tam herb Thunderbird. Hailey również zmieniła zasłonę po swojej stronie, tyle że na Horned Serpent. Prócz tego skusiłyśmy się na słodycze. Ja jeszcze pochodziłam wzdłuż przedziałów, praktykując różne zaklęcia. Czasem musiałam uciekać, a czasem… Czasem zostawałam na dłuższą chwilę. Dyskutowałam. Dowiadywałam się różnych rzeczy. Na przykład tego, że oni swój krawat muszą mieć obwiązany wokół szyi. Nie mogą, tak jak my, przewiązać go gdzieś sobie kreatywnie. Zaczęłam z tego powodu współczuć tamtejszym dziewczynom, że nie mogą przerabiać swobodnie swojego mundurka.
          Z tych wszystkich opowieści powstał w mojej głowie obraz szkoły magicznej dosyć rygorystycznej, bardzo różniącej się od naszej. Przede wszystkim oni udawali się do jakiegoś miejsca, by różdżka mogła ich wybrać, a później ją kupują. U nas to tuż po ceremonii przydziału, udawało się do Wielkiej Sali, aby tam móc ją wybrać. Czasem ona wybierała nas. Wszystko zależało od podejścia ucznia. Niektórzy chcieli koniecznie określoną, bo wiedzieli w jakim kierunku chcą się rozwijać. Była też grupa, która dawała się po prostu ponieść. Ja do niej należałam. Czekałam, aż to różdżka wybierze mnie. I wybrała. Dosyć łagodna, nie nadająca się do Czarnej Magii, ale przede wszystkim lojalna. Nie chciałabym żadnej innej.
          Poza tym w Hogwarcie uczniowie są przydzielani do poszczególnych domów poprzez Tiarę Przydziału. W Ilvermorny staje się na środku wejściowego holu i czeka, aż wielkie, drewniane figury reprezentujące domy zareagują.
          Były różnice też w przedmiotach nauczania oraz w swobodzie modyfikacji szat, spódnic czy umieszczeniu krawata.
          Brzmiało to co najmniej nudnie. Dlatego moja ekscytacja opadała.



~*~

          ― Proszę za mną, wszyscy was oczekują!
          Gdy przybyliśmy do Anglii, musieliśmy przesiąść się do Hogwart Express na peronie 9 i ¾. Musiałam przyznać jedno. Przejście tam było kozackie. Wbieganie w ścianę, łudząc się, że nie spóźniło się na pociąg? Toż to boskie!
          Sama podróż trwała swoje, ale nie było źle. Tym bardziej, że zamek wynagrodził mi to wszystko. Dostrzegając go, zabrakło mi tchu w piersiach. Z ustami ułożonymi w literę „o”, patrzyłam na Hogwart. Był ogromny. Wielki, strzelisty i przywodzący na myśl jedno słowo.
          Dom.
          Będąc na miejscu, każdy nowo-przybyły nie mógł się powstrzymać od krótkich spojrzeń dookoła siebie. Nie każdy miał okazję tutaj być. Jak na przykład ja z Hailey. To był cud, że zostałyśmy wybrane i jestem za niego naprawdę wdzięczna. Dziękowałam siłom wyższym też za to, że żadna z nas nie stchórzyła przed swego rodzaju obowiązkiem.
          Wszędzie był trzeszczący pod nogami śnieg, ale to tylko dodawało uroku. Jedyne, co wydawało mi się komiczne to zapalone pochodnie przed wejściem szkoły. Musiały tlić się przez magię, ale po co?


          Nie weszliśmy do Wielkiej Sali. Każdy stał na swoim przećwiczonym miejscu. Związałam swoje czarne włosy w niskiego kucyka, bo tylko na to pozwalały mi ich krótka długość. Zaczęłam czuć to poddenerwowanie, więc mocniej ścisnęłam miotłę znajdującą się między nogami. Starałam się zmienić ułożenie nadgarstka, by wygodniej trzymać różdżkę. Zaczęłam powtarzać w głowie potrzebne zaklęcia i gesty.
          ― A teraz pragnę powitać szkołę Ilvermorny. Przywitajcie ich gromkimi brawami! - zawołał donośnie dyrektor Hogwartu, a to dla nas był znak.
          Przewodniczący zrobili dla nas przejście prostym Alohomora. Nim drzwi całkowicie otworzyły się, wleciał przez niewielki otwór pierwszy rocznik. Za nim drugi. Trzeci. I my. Każdy leciał tuż obok stołów z różdżkami uniesionymi w górę. Mijałam Slytherin i Ravenclaw, podczas gdy moja przyjaciółka symetrycznie przeleciała obok Hufflepuffu i Gryffindoru. Nie patrzyłam, co tworzę gestem dłoni. Zwróciłam uwagę na twarze innych. U części dostrzegłam radość, a u innych śmiertelną powagę mogącą mnie zrzucić z miotły.
          Strzelaliśmy ku górze fajerwerkami. Ogniem tworzyliśmy znaki naszych domów, które zaraz rozpłynęły się w powietrzu. Każdy, kto wylądował tuż przed niejakim Dumbledorem, rysował. Kawałek po kawałku dodawaliśmy od siebie linie, aż powstał herb naszej szkoły. To po nim możliwi uczestnicy Turnieju weszli, dokonując akrobatycznych czynów. Reprezentowali wolność. Swobodę. Dumę. Byli niezwykle pewni siebie. Wyszło to nawet lepiej, niż na próbach.
          A ja w tle starałam się wymyślić, jak niewidocznie przyklepać swoją spódnicę, by nie wyjść na gbura.



          Rozległy się gromkie brawa. Masa uczniów zaczęła gwizdać, a ja zaczęłam myśleć, co było przyczyną takiego entuzjazmu. Umyśliłam jedynie to, że tym razem to kobiety stanowiły większość reprezentacji naszej szkoły i to było powodem. To było całkiem prawdopodobne.
          Nadejście Beauxbatons tylko utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Chłopcy gwizdali, a my, usunięci na bok, cicho chichotaliśmy. Tuż po nich nadszedł Durmstrang. Wnieśli ze sobą chłodne miny i ognisty temperament. Tym razem to ja po cichu zagwizdałam, widząc w nich tę energię i pasję. To dopiero nazywała się s i ł a.


          ― CISZA! - uniósł się głośno Dumbledore. Wszyscy faktycznie zamilkli. Szepty rozpłynęły się. Klaski przestały roznosić się echem. Dyrektor tej szkoły widząc to, uniósł dłoń, gasząc powoli świecie. Nadeszła pora.
          Wybranie jednego reprezentanta.

Rozdział szósty.

Gdzieś w oddali korytarza ujrzałam wielką szopę włosów, zapewne należącą do Hermiony Granger. Wzniosłam dłoń i wskazałam palcem w tamtym kie...