środa, 13 grudnia 2017

Rozdział pierwszy.



          Pakowałam swoje rzeczy do starego skórzanego kufra z roztartym, atramentowym podpisem. Laurencia Ambrosia Yoxall. Jako właścicielka rozczytywałam się ze swojego pisma z łatwością. Nawet jeśli czas nie był litościwy dla tekstu i papieru.
          Zaczęłam od najważniejszego - ciuchy. Sprawdzałam po kilkadziesiąt razy, czy aby na pewno na dnie znalazł miejsce mój dodatkowy mundurek. Później przeszłam do rzeczy, które po prostu przydadzą się, a były na tyle drobne, że nie opłacało się ich chować po kieszeniach.
          To był pierwszy raz w moim życiu, kiedy zrobiłam listę. Żółta kartka przedstawiała dokładną rozpiskę. Przy każdym z podpunktów stawiałam fajkę. Stawiane na szybko znaki nie przekonywały mnie. Wciąż siedziała mi jedna myśl z tyłu głowy. Musiałam o czymś na pewno zapomnieć. Zdążyłam jedynie raz rozpakować się i raz jeszcze zapakować, by się upewnić, czy ABY NA PEWNO wszystko wzięłam. Po tym musiałam już iść. Starałam się ignorować przepływające myśli, próbujące mnie przekonać, że coś musiałam zostawić.
          Wyszłam ze swojego dormitorium. Mojej współlokatorki już nie było, więc to ja musiałam zamknąć drzwi.
          Powitał mnie Pokój Wspólny domu Thunderbird. Uniosłam głowę ku górze. Na suficie widniała aktualna projekcja nieba. Dostrzegłam szaro-białe chmury, a z nich mozolnie prószył śnieg. Dzięki temu mniej-więcej mogłam przygotować się psychicznie na panującą na zewnątrz temperaturę. Zdążyłam sobie wyobrazić, jak chłodny powiew wiatru szczypie moje policzki i nos. Sprawia, że w oczach zbierają się łzy. Już widzę, jak ciągle będę pociągać nosem…
          Na samym środku pomieszczenia była wielka szczelina. Zaczęłam biec w jej kierunku, a gdy byłam wystarczająco blisko, cisnęłam miotłę przed siebie i podskoczyłam za nią. Miałam ją jak zawsze złapać. Niestety jak się człowiek cieszy, to wszystko musi szlag jasny trafić.
          Moje opuszki palców dotknęły drewnianej części, a następnie zsunęły się po niej. Cleansweep 11 zaczął spadać w dół, a ja tuż obok niego. Ciężki kufer w lewej ręce tylko przyśpieszał mój lot.
          Mijał już czwarty rok tutaj, a to zdarzyło się dopiero drugi raz. Aż zrobiło mi się słabo na myśl, jak rozkwaszam się na podłodze. Uda mi się? Nie uda?
          ― Do mnie! - zawołałam, wyciągając wolną rękę przed siebie. Miotła jednak leciała dalej w dół. Ziemia była coraz bliżej, a ja zaczęłam coraz bardziej panikować.
          ― Nie teraz, nie teraz… DO MNIE, CLEANSWEEP! - ponowiłam swoje błaganie. Na nic.
          ― PROSZĘ, DO MNIE, TERAZ! - krzyknęłam, zamykając oczy. Ścisnęłam mocniej rączkę kufra, szykując się na impakt.



          Poczułam, jak nareszcie do mnie przyleciała. Otwierając w przerażeniu oczy, zrobiłam szybki manewr w powietrzu. Usiadłam na miotle i pochyliłam się do przodu. Zaczęłam się kołować wokół osi. Przejście otworzyło się, a ja niczym strzała przeleciałam przez nie i wzdłuż kuchni. Wypadłam z pomieszczenia na korytarz, a za mną spadło kilka wcześniej rozwieszonych garnków i sztućców.     Zwolniałam swój lot, aż w końcu mogłam zeskoczyć. Nie wzięłam jednak poprawki na to, że podłoga została wypastowana. Nie utrzymując równowagi, zaryłam kolanami w kufer, a końcówką miotły starałam się jakoś wyhamować.
          Zatrzymałam się na ścianie. Uderzyłam plecami o kamienną strukturę, tracąc na chwilę oddech. Na szczęście nie byłam aż tak rozpędzona, więc nie bolało też za bardzo. Wzięłam głębszy wdech i westchnęłam ciężko.
          ― W końcu jesteś, sieroto – usłyszałam dziewczęcy głos. Odwróciłam głowę w tamtą stronę i ujrzałam ją. Dziewczę o rudych włosach oraz oczach pomieszanych z zielenią i brązem. Na twarzy Hailey ciężko było ujrzeć piegi, ale figlarny uśmiech – owszem.
          ― Bardzo się spóźniłam? - zapytałam, podnosząc się z kolan. Przygładziłam swoją spódnicę o żurawinowym kolorze, które sięgała trochę za kolano. Pomyśleć, że w pierwszym roku regulaminowo sięgała do kostek.
          ― Tylko trochę – wzruszyła beznamiętnie ramionami, poprawiając swój wykonany na szybko kok – nieważne. Chodź już.
          I poszłyśmy. Starałam się dorównać kroku swojej przyjaciółce z przeciwnego domu. HornedSerpent. Obydwie spakowane, uzbrojone w miotły oraz w różdżki, poszłyśmy na pociąg.
          Pociąg, który miał nas przemieścić z naszego cudownego Ilvermorny do Hogwartu.


~*~

          Droga z Ameryki do Anglii nie należy do najkrótszych. Czas miały nam umilić sypialniane wagony oraz obsługa, która często krzyczała o sprzedaży samych dobroci. Na myśl o takich Czekoladowych Żabach czy Fasolkach wszystkich smaków, zaczęła mi lecieć ślinka. Niestety mój portfel nie podzielał mojej opinii.
          ― Cykasz się? - wypaliłam nagle, machając bez celu dłonią. W jednym, ciasnym przedziale było miejsce dla dwóch osób. Już na początku skorzystałyśmy z opcji rozłożenia niewielkich łóżek. Miały one materac, poduszkę i koc. Nie za wiele, ale wystarczająco. Przynajmniej nasze bagaże wisiały na półce nad naszymi głowami, więc nie musiałyśmy po nie daleko chodzić.
          ― Nie, coś ty! - mruknęła, odwracając swoje ciało w moją stronę. Możliwym było, że próbowała zasnąć. W porównaniu do mnie. Ja nie mogłam tego zrobić. Jakieś emocje szargały mną. Nie byłam jednak w stanie określić jakie. Ciekawość? Strach? Jak nazywa się połączenie obydwu?
          Byłam zainteresowana Hogwartem. Nowe miejsce i to w dodatku tak daleko. Nie sądziłam, że będziemy miały okazje je zobaczyć. Doświadczyć Anglii na swojej własnej skórze. Powód był błahy. Mieliśmy kibicować przedstawicielom naszej szkoły w Turnieju Trójmagicznym. Ot, taka wymiana międzyszkolna można by rzec. Nie każdy mógł się na to załapać. To, że zostałyśmy wybrane na tę przejażdżkę, jest cudem. Po prostu w tym roku nasza szkoła wymyśliła sobie cudowne wejście. Nim nasi reprezentanci wejdą, my mieliśmy wlecieć na miotłach niczym strzały i zwrócić uwagę. Szokować.
          Z drugiej strony… bałam się. Nie wiedziałam, gdzie będziemy mieszkać. Zapoznamy się z kimś? A może… może to będzie totalna klapa? Co będzie, jeśli potknę się? Może to nie będę ja, ale ktoś inny?
          Chciałam już wiedzieć.
          Ekscytacja.
          ― Nie no weź, serio pytam. - Wyciągnęłam różdżkę zza paska spódnicy, podnosząc się do siadu. Patrzyłam na to. Bawiłam się.
          ― Na serio to będzie dobrze. Od kiedy ty się martwisz? - zapytała najwidoczniej zdziwiona moją postawą, również podnosząc się do siadu. Nie odpowiadałam jej przez chwilę. Wygięłam kawałek głogu mierzący dziesięć cali. Całkiem giętka. Z rdzeniem z włosa ogona jednorożca. Majestatycznego stworzenia. Uśmiechnęłam się półgębkiem.
          ― Nie tyle, co martwię. Po prostu chcę już tam być – nadąsałam się, a Hailey prychnęła krótko śmiechem.
          ― Ja też – pokiwała głową.
          ― Płaskodupia dostanę od tego siedzenia bezczynnie – poskarżyłam się.
          ― Przesadzasz.
          ― Tylko troszkę.


~*~

          Później…
          Później zajmowałyśmy się sobą jak tylko potrafiłyśmy. Ja z pomocą zaklęcia zmieniłam kolor zasłony na ten reprezentujący mój dom. W dodatku dodałam tam herb Thunderbird. Hailey również zmieniła zasłonę po swojej stronie, tyle że na Horned Serpent. Prócz tego skusiłyśmy się na słodycze. Ja jeszcze pochodziłam wzdłuż przedziałów, praktykując różne zaklęcia. Czasem musiałam uciekać, a czasem… Czasem zostawałam na dłuższą chwilę. Dyskutowałam. Dowiadywałam się różnych rzeczy. Na przykład tego, że oni swój krawat muszą mieć obwiązany wokół szyi. Nie mogą, tak jak my, przewiązać go gdzieś sobie kreatywnie. Zaczęłam z tego powodu współczuć tamtejszym dziewczynom, że nie mogą przerabiać swobodnie swojego mundurka.
          Z tych wszystkich opowieści powstał w mojej głowie obraz szkoły magicznej dosyć rygorystycznej, bardzo różniącej się od naszej. Przede wszystkim oni udawali się do jakiegoś miejsca, by różdżka mogła ich wybrać, a później ją kupują. U nas to tuż po ceremonii przydziału, udawało się do Wielkiej Sali, aby tam móc ją wybrać. Czasem ona wybierała nas. Wszystko zależało od podejścia ucznia. Niektórzy chcieli koniecznie określoną, bo wiedzieli w jakim kierunku chcą się rozwijać. Była też grupa, która dawała się po prostu ponieść. Ja do niej należałam. Czekałam, aż to różdżka wybierze mnie. I wybrała. Dosyć łagodna, nie nadająca się do Czarnej Magii, ale przede wszystkim lojalna. Nie chciałabym żadnej innej.
          Poza tym w Hogwarcie uczniowie są przydzielani do poszczególnych domów poprzez Tiarę Przydziału. W Ilvermorny staje się na środku wejściowego holu i czeka, aż wielkie, drewniane figury reprezentujące domy zareagują.
          Były różnice też w przedmiotach nauczania oraz w swobodzie modyfikacji szat, spódnic czy umieszczeniu krawata.
          Brzmiało to co najmniej nudnie. Dlatego moja ekscytacja opadała.



~*~

          ― Proszę za mną, wszyscy was oczekują!
          Gdy przybyliśmy do Anglii, musieliśmy przesiąść się do Hogwart Express na peronie 9 i ¾. Musiałam przyznać jedno. Przejście tam było kozackie. Wbieganie w ścianę, łudząc się, że nie spóźniło się na pociąg? Toż to boskie!
          Sama podróż trwała swoje, ale nie było źle. Tym bardziej, że zamek wynagrodził mi to wszystko. Dostrzegając go, zabrakło mi tchu w piersiach. Z ustami ułożonymi w literę „o”, patrzyłam na Hogwart. Był ogromny. Wielki, strzelisty i przywodzący na myśl jedno słowo.
          Dom.
          Będąc na miejscu, każdy nowo-przybyły nie mógł się powstrzymać od krótkich spojrzeń dookoła siebie. Nie każdy miał okazję tutaj być. Jak na przykład ja z Hailey. To był cud, że zostałyśmy wybrane i jestem za niego naprawdę wdzięczna. Dziękowałam siłom wyższym też za to, że żadna z nas nie stchórzyła przed swego rodzaju obowiązkiem.
          Wszędzie był trzeszczący pod nogami śnieg, ale to tylko dodawało uroku. Jedyne, co wydawało mi się komiczne to zapalone pochodnie przed wejściem szkoły. Musiały tlić się przez magię, ale po co?


          Nie weszliśmy do Wielkiej Sali. Każdy stał na swoim przećwiczonym miejscu. Związałam swoje czarne włosy w niskiego kucyka, bo tylko na to pozwalały mi ich krótka długość. Zaczęłam czuć to poddenerwowanie, więc mocniej ścisnęłam miotłę znajdującą się między nogami. Starałam się zmienić ułożenie nadgarstka, by wygodniej trzymać różdżkę. Zaczęłam powtarzać w głowie potrzebne zaklęcia i gesty.
          ― A teraz pragnę powitać szkołę Ilvermorny. Przywitajcie ich gromkimi brawami! - zawołał donośnie dyrektor Hogwartu, a to dla nas był znak.
          Przewodniczący zrobili dla nas przejście prostym Alohomora. Nim drzwi całkowicie otworzyły się, wleciał przez niewielki otwór pierwszy rocznik. Za nim drugi. Trzeci. I my. Każdy leciał tuż obok stołów z różdżkami uniesionymi w górę. Mijałam Slytherin i Ravenclaw, podczas gdy moja przyjaciółka symetrycznie przeleciała obok Hufflepuffu i Gryffindoru. Nie patrzyłam, co tworzę gestem dłoni. Zwróciłam uwagę na twarze innych. U części dostrzegłam radość, a u innych śmiertelną powagę mogącą mnie zrzucić z miotły.
          Strzelaliśmy ku górze fajerwerkami. Ogniem tworzyliśmy znaki naszych domów, które zaraz rozpłynęły się w powietrzu. Każdy, kto wylądował tuż przed niejakim Dumbledorem, rysował. Kawałek po kawałku dodawaliśmy od siebie linie, aż powstał herb naszej szkoły. To po nim możliwi uczestnicy Turnieju weszli, dokonując akrobatycznych czynów. Reprezentowali wolność. Swobodę. Dumę. Byli niezwykle pewni siebie. Wyszło to nawet lepiej, niż na próbach.
          A ja w tle starałam się wymyślić, jak niewidocznie przyklepać swoją spódnicę, by nie wyjść na gbura.



          Rozległy się gromkie brawa. Masa uczniów zaczęła gwizdać, a ja zaczęłam myśleć, co było przyczyną takiego entuzjazmu. Umyśliłam jedynie to, że tym razem to kobiety stanowiły większość reprezentacji naszej szkoły i to było powodem. To było całkiem prawdopodobne.
          Nadejście Beauxbatons tylko utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Chłopcy gwizdali, a my, usunięci na bok, cicho chichotaliśmy. Tuż po nich nadszedł Durmstrang. Wnieśli ze sobą chłodne miny i ognisty temperament. Tym razem to ja po cichu zagwizdałam, widząc w nich tę energię i pasję. To dopiero nazywała się s i ł a.


          ― CISZA! - uniósł się głośno Dumbledore. Wszyscy faktycznie zamilkli. Szepty rozpłynęły się. Klaski przestały roznosić się echem. Dyrektor tej szkoły widząc to, uniósł dłoń, gasząc powoli świecie. Nadeszła pora.
          Wybranie jednego reprezentanta.

1 komentarz:

  1. Well, na początku jak przedstawiłaś mi pomysł samej szkoły w Stanach byłam w szoku. Wiedziałam, że coś takiego istnieje, ale nie zagłębiałam się w to za bardzo. Jednak coraz bardziej mi się to wszystko podoba.
    Szczególnie to, że znowu piszesz. Jednak brakowało mi tego.
    No i co do rozdziału to idealnie oddane charaktery, rozterki i ta cholerna spódnica. Durmstrang i Beauxbatons też wzbudziły niemałe poruszenie. W sumie szczególnie dziewczyny z Beauxbatons, ale nie ma co się dziwić.
    Pozdrawiam, Black

    OdpowiedzUsuń

Rozdział szósty.

Gdzieś w oddali korytarza ujrzałam wielką szopę włosów, zapewne należącą do Hermiony Granger. Wzniosłam dłoń i wskazałam palcem w tamtym kie...