poniedziałek, 28 maja 2018

Rozdział trzeci.



          Czekoladowa żaba.
          Hasło to wydawało się być aż nadto banalne. Wystarczyło, że kilkanaście razy będę próbować wymieniać jakieś słodycze bądź inne przypadkowe słowa. Może w końcu udałoby się. Nikt przecież nie zabrania, a jeżeli tak, to jak to działa? Czy istnieje jakiś inny system ochronny, który sprawia, że zostaję zmieciona spod stóp portretu "Grubej Damy"?
          Szczerze? Brzmiało to jak wyzwanie, które byłam skłonna przyjąć. Siedząc w Wielkiej Sali zastanawiałam się tylko i wyłącznie nad tym. Opracowywałam w m
yślach plan, jak nie zostać przyłapaną. Ja tylko chciałam zaspokoić moją ciekawość, która łapała mnie brutalnie pod pachy i podnosiła ciągle, chcąc, bym właśnie to zrobiła. Pokazywała mi przed nosem cel. Szeptała czule do ucha możliwości i drogi, dzięki którym byłabym w stanie go osiągnąć. Łasiła, mówiąc, jakie to nie jest proste dla takiej uczennicy Ilvermorny. Co tam Potter, co tam ten cały Gryffindor. Jestem gościem i jako gość łaknę adekwatnej wycieczki. Nigdy już tu nie postawię stopy, więc chciałabym poznać lepiej to miejsce.


          — Mówiłem wam, że to nie ja - burknął nieszczęśliwy Wybraniec, wlepiając swoje oczy w talerz. Widać, że przytłaczały go nie tylko te pytania, jak i ta cała, kuriozalna sytuacja. Nic dziwnego. Nie ot tak mało kto jest przyjmowany na Turniej Trójmagiczny. Albo zwęźmy ten krąg - nie bez powodu są ustalone z góry zasady, z czego jedna z nich dotyczy wieku. Zatem dlaczego dyrektor tejże placówki jakże chętnie i ochoczo wystawiał jednego ze swoich podopiecznych na śmierć? Uważał, że ten młodzieniec da sobie radę, czy Hogwart nadal żył przestarzałą zasadą "przeżyj albo zgiń"? No cóż. Nie ważne, czy wysławiony Potter wróci z tarczą, czy na tarczy. Odpowiedź na to przyniesie przyszłość, która mnie jeszcze nie dotyczyła i tyczyć nie powinna. To nie był mój problem, choć nie powiem, że całkowicie nie dotykał. Współczułam drobnemu brunetowi, co w najbliższym czasie będzie musiał stanąć oko w oko z samą Śmiercią. 
          — Ale jednak jakoś twoje imię tam jest i zostało wyczytane. Czy u was gnębienie jest aż tak okropne? - skrzywiłam się przy wypowiadaniu tego zdania. Miałam nadzieję, że nie, choć to była możliwa forma. Nie wiem, czego mogę spodziewać się po tym miejscu.
          — Nie gnębimy się aż tak. No chyba, że mówimy o Ślizgonach. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby to te lepkie łapy coś zrobiły - zmarszczył brwi jeden z bliźniaczych rudzielców. Możliwe, że to był George. Ze skwaszoną miną spojrzał w stronę osób z zielono-srebrnymi szalikami. Ktoś stamtąd wyczuł jego spojrzenie, więc również je odwdzięczył. Z daleka dostrzegłam tę nienawiść, więc postanowiłam położyć kres "walce na wzrok" na odległość. Machnęłam otwartą dłonią przed nosem jednego z Weasleyów.
          — Ślizgonach? Mówisz o Slytherinie? - dopytałam, nie rozróżniając tych wszystkich przydomków. Oni czuli się jak ryba w wodzie, a ja już tak niekoniecznie. Słysząc ich gwar i wymowę czułam się, jakbym pojechała na zapomnianą wieś. O tak. To porównanie idealne.
          — Tak, tak. Uczniowie Slytherinu nazywani są Ślizgonami. My, z Gryffindoru, jesteśmy Gryfonami. Ci spod herbu kruka, choć inni uważają, że orła, są zwani Krukonami. A ci żółci to Puchoni. A ja jestem Hermiona Granger, jeszcze nie miałyśmy okazji porozmawiać, miło mi Cię poznać - podała mi rękę, a ja spojrzałam na dziewczynę zdziwiona. Burza brązowych loków, delikatny uśmiech na twarzy. Wygadana optymistka, co wyrosła znikąd. Uścisnęłam jej dłoń.
          — Lauren Yoxall. Też miło mi cię poznać i dzięki za te ciekawostki - mruknęłam, zabierając rękę - nie zmienia to jednak faktu, że skoro Slytherin jest taki zły to dlaczego nic z tym nie robią? - dopytałam.
          — Taki urok tego domu. W Slytherinie są głównie zadufani w sobie czystokrwiści, którzy myślą, że ich status krwi czyni ich lepszymi - Granger skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, spoglądając w stronę znienawidzonego domu. Jakiś blondyn podniósł głowę, a za nim dwójka innych osób. Uśmiechnęli się zawadiacko. Szybko zareagowałam, odwracając wzrok. Nie chciałam mieszać się w jakieś bójki, które należały do nich. Widać było, że dom węża również gardził domem lwa. Wzajemna nienawiść. Ciekawa byłam, jak postrzegają tę kłótnię inni?
          — Przepraszam na chwilę - mruknęłam i wstając od stołu, poklepałam ramię Hailey. By nie wpadło jej do głowy coś tak głupiego, jak zmartwienie się o mnie i ruszenie w tym samym kierunku co ja. Jeszcze nie wdrażałam w życie swojego głupiego planu. Skoncentrowałam się bardziej na zapoznaniu z innymi domami, coby poznać od razu odpowiedź na jedno z mych pytań.
          Pierwszy cel - Hufflepuff.
          Cała strona tego stołu żwawo dyskutowała. Ciężko było wyłapać o czym dokładnie, więc musiałam postawić wszystko na jeden atrybut. Na przysłowiowe granie głupa.
          — Cedric jest z tego domu, prawda? - zagaiłam, usadawiając się pomiędzy dwójką dziewcząt.
          — Jeny, to ty nie wiesz? - zaszczebiotała jedna i gdy na mnie spojrzała, a nie na talerz, uśmiechnęła się szerzej.
          — A, a, a. Ilvermorny. No to niezmiernie miło Cię tutaj widzieć! I tak, Cedric jest dokładnie z tego domu. Jak tam uważasz pobyt w Hogwarcie, miło tutaj jest, nie? - zapytała, a jej brązowe oczy świeciły pogodnie przez co przypominały mi przez ułamek sekundy bursztyn. Urocza dziewczyna. Czyżby faktycznie większość osób z tego domu były do rany przyłóż, jak to słyszałam od innych?
          — Prawda, miło - skinęłam głową - ale obchód robię, bo ciekawa jestem, jak wyglądają tutaj inne domy. Ale widzę, że Puchoni jak zawsze mili i zawsze chętni do pomocy. - Tym razem to blondynka potwierdziła skinięciem.
          — Annabel - pokazała właścicielka brązowych oczu na siebie - i Lydia - tym razem jej dłoń wskazała dziewczę o krótkich blond włosach. Na dźwięk swego imienia Puchonka podskoczyła w miejscu, próbując schować głowę między swoimi ramionami.
          — Lauren - przedstawiłam się równie krótko co one.
          — I mam takie pytanie... Naprawdę wszyscy nienawidzą Ślizgonów? - zapytałam cicho, pochylając się w ich kierunku. Jakbym co najmniej przez to miała mieć jakiś problem. Coby duchy losu usłyszały mnie i postanowiły zesłać na mnie swe boskie kary, bo odważyłam się poruszyć tutejszy temat tabu.
          — W sumie prawda - zaśmiała się krótko Annabel, co również zrobiłam. Było to w pewien sposób zabawne. Co takiego ten dom musiał nawyczyniać w przeszłości, by passa "tych najgorszych" utrzymywała się ich aż do dnia dzisiejszego?
          — Jak coś się dzieje i to zazwyczaj między Gryfonami, a Ślizgonami to stajemy za lwem, bo lepiej się z nimi dogadujemy. Ale wiesz. Nie można też ich całkowicie skreślić. Na pewno jest tam ktoś milszy, ale nie wychyla się, by nie oberwać od swoich. Bo wiesz, ważna jest dla nich tradycja czystości krwi i to odrzuca, bo przez to puszą się jak pawie. Na przykład też jestem czystokrwista, ale nie zamierzam patrzeć z góry na osoby z mugolskich rodzin, bo i oni mogą wspiąć się na wyżyny, wiesz? - Miała piękny głos. Mogłam go słuchać długo. Nie wiem, czy dużo straciłam czasu na tej rozmowie, czy mniej. Nie obchodziło mnie to. Byłam wdzięczna za skrawek informacji, który otrzymałam. Podziękowałam za to, posiedziałam jeszcze chwilę i przeniosłam się na miejsce Ravenclaw. Tam niezbyt skorzy byli do rozmów o zadrach, acz gdy znalazłam pojedynczą duszę usłyszałam słowa podobne, co przy stole Hufflepufu. Różnica polegała na tym, że zostałam pożegnana strasznymi słowami. Takimi, które teraz odbijały się echem w mojej głowie. Przełknęłam ślinę, próbując utopić narastający we mnie ciężar.
          — Jak chcesz to się do nich dosiądź i spróbuj pogadać.
          Dokładnie tak brzmiały słowa chłopaka, którego imienia już nie pamiętam. Jak mógł powiedzieć coś tak kontrowersyjnego, a zarazem tak pociągającego? Nie wiedziałam, że tak można. Aż do dzisiaj. Spojrzałam tęsknie w stronę domu węża. Ponownie mój wzrok został przez kogoś wyłapany. To ten sam blondyn co wcześniej. Oparł swój podróbek na dłoni, gapiąc się bezczelnie. Utknęłam w jednym miejscu. Oparłam dłoń o biodro i przenosząc ciężar ciała na prawą nogę, ułożyłam się wygodniej. Również patrzyłam na tego chłopaka, a kilka uczniów minęło słup, którym się stałam. W końcu machnął do mnie dłonią na zachętę.
          Przyjdź do jamy węża. Nie gryziemy. Zjadamy w całości.
          Tak widziałam to zaproszenie. Kuszące, zachęcające i przypomniałam sobie moje motto z dzisiaj.
          I tak już nigdy nie postawię tu nogi.
          Odwzajemniłam uśmiech. Ruszyłam dumnie przed siebie i stojąc wreszcie przy ich stole, czekałam, aż zrobią mi miejsce.
          — Fiu, fiu, Yoxall. Gdzieś już słyszałem to nazwisko. Czyżby twoja matka pracowała na ulicy Śmiertelnego Nokturnu? - zapytał, a dwójka roślejszych od niego chłopaków zaśmiała się. Och, czyli jego popychadła, a to miała być obelga. Miły początek, który od razu zabił moją wcześniejszą ciekawość. Przynajmniej mogłam zaśmiać się nad jej zwłokami, mówiąc, "a nie mówiłam?". Ale w zamian truchło pokazywało mi środkowego palca, wykrztuszając na swym ostatnim tchu "ale to ty masz teraz przechlapane, nie ja".
          — Nie. Moja cała rodzina jest ze Stanów Zjednoczonych. Ilvermorny. Aż tak jesteście tutaj zamknięci i nie chodzą plotki o innych szkołach? - mruknęłam, udając niewzruszenie na wcześniejszy tekst. Pochyliłam się między blondynem, a brunetem, chwytając między palec wskazujący a kciuk przypieczone jabłko. Rozepchałam się specjalnie, by zrobić sobie miejsce i usiąść z zadowoleniem pomiędzy nimi.
          — Ty moje nazwisko kojarzysz, ale ja waszych wcale. Kim jesteście? - zapytałam lekko, wciskając do ust obydwa płaty. Smakowało to nieziemsko. Zaraz chyba pokuszę się jeszcze o przysmażaną dynię...
          — Ja jestem Draco Malfoy - zmarszczył brwi, jakbym co najmniej naruszyła jego ego. Nic mi to nazwisko nie mówiło. Tak samo jak Crabe i Goyle. Nie kojarzyłam żadnego z nich, więc wzruszyłam beznamiętnie ramionami, zlizując z palców tłuszcz.
          — Świetnie, niezmiernie miło mi was poznać. Mam zatem pytanie, dlaczego wy tak gardzicie innymi domami? - zapytałam, a Ci raz jeszcze zaśmiali się kpiąco i długo. Zdążyłam złapać kolejną porcję jedzenia, czekając, aż im przejdzie.
          — Mamy swoją tradycję, której inni nie tolerują, więc przez to nas nienawidzą - odpowiedział zwięźle. Było to dla mnie czymś nowym. Zaciekawił mnie i Malfoy musiał to dostrzec, skoro kontynuował.
          — Widzisz. "Slytherin przyjmuje takich, co mają czystą krew". Śpiewają to za każdym wydarzeniem, ale nadal się dziwią, że nasz dom przestrzega tej zasady. Wszyscy trzymają się swoich refrenów, swoich wierzeń, więc dlaczego my mamy nie być z tego dumni? - zadał mi pytanie, na które nie zdołałam odpowiedzieć. Coraz większy tłum zaczął wstawać i wychodzić. Zaczęła grać spokojna melodia. Co się dzieje?
          — Ale jak taka szlama amerykańska jak ty może zrozumieć? - zakpił, gdy zaczęłam się nerwowo rozglądać dookoła siebie. Prychnęłam.
          — Jestem czystokrwista, głupi brytolu - zdążyłam odgryźć się równie nędznie co on. Musiałam biec, bo czupryna Allen zaczęła mi znikać w drzwiach. Nie pożegnałam się kulturalnie, ale i tak zostałam odprowadzona wzrokiem.




~ * ~


          — Nie poczekałaś na mnie - jęknęłam, czepiając się zmęczona jej ramienia. Najlepszej kondycji nie miałam. Płuca zaczęły płakać za powietrzem, którego hausty głęboko nabierałam przez nos.

          — I tak byś mnie znalazła - tym razem to ona wzruszyła ramionami. Czyżby się obraziła za to, że ją zostawiłam? A może już poczuła się Gryfonem i widziała, jak siadam z domem Węża i to ją zabolało?
          — Hej, no przepraszam. Mam dla ciebie w zamian ciekawą propozycję. Dziś wieczorem. Co ty na to? - spytałam, uśmiechając się przy tym zaczepnie. Uczepiłam się bardziej jej ramienia, a ta pokręciła głową.
          — Ale tylko przy kawie - odparła, a ja zaczęłam prowadzić nas na kręte korytarze Hogwartu.




~ * ~


          — To jest głupie. Mogą nas wyrzucić z powrotem do Ilvermorny, o ile nawet z Ilvermorny nas nie wyrzucą. A jak nie wyrzucą, to też odejmą punkty - mruknęła, a ja zrobiłam wielkie proszące oczy.

          — Jak nie z tobą to bez ciebie... - powiedziałam cicho, dopijając herbatę. Jak znalazłam przejście do kuchni i wykradłam wszelakie dobroci? Niech to pozostanie słodką, nierozwiązaną tajemnicą, owianą w cudowne słowa "kobieca intuicja".
          Podzieliłam się swoim planem na łamanie zasad z Hailey. Zamierzałam sprawdzić nie tylko dom wspólny Gryfonów, ale też reszty domów. Z tego co słyszałam, Puchoni mają gdzieś wejście w kuchni. To prawie jak ja! Tyle, że ich przejścia nie widziałam. Tym bardziej nie było ono na suficie. A szkoda.
          — To, że głupie, nie znaczy, że w to nie wchodzę - wystukała palcami o blat stołu jakiś wesoły rytm, a ja od razu podskoczyłam w miejscu.
          — No to jazda, północ się zbliża! - zaśmiałam się krótko i zarzuciłam na siebie sweter, którym dotychczas obwiązałam sobie pas. Wieczorami bywa zimno, a i trochę zmieni to mój i m a g e. Nie, nie zakładałam żadnych worków na głowę, coby patrolujący nauczyciele mnie nie rozpoznali. Postanowiłam pójść na żywioł. Tym bardziej, że nie byłam w tym sama.




~ * ~

          — Było blisko! To ohydne! - skrzywiłam się na widok plamy z octu. Trochę kapnęło na moje buty, więc poszukałam jakieś ścierki i próbowałam to wytrzeć. Hailey tylko zaśmiała się cicho.
          — Dlatego ja pukam, ty mówisz - wystawiła mi język.
          Puchoni faktycznie swoje miejsce mieli w kuchni. Niestety nie udało nam się zgadnąć, co muszą powiedzieć, by wejść do pokoju wspólnego. Przynajmniej dowiedziałam się, co się dzieje, jak trzy razy powie się źle. Ocet. Dostaje się po głowie znikąd octem. Oryginalnie, nie powiem, że nie.
          — No to teraz Ślizgoni czy Gryfoni? - zapytała Allen, ocierając łezkę wzruszenia uronioną nad moją głupotą. Dlaczego nie wspomniała o Krukonach? Gdyż to oni byli pierwsi na liście do odhaczenia. I słysząc te cudaczne zagadki, uznałam, że współczuję im. Ciekawe, czy ktokolwiek kiedyś spał pijany pod drzwiami, bo nie oszukujmy się. Wszyscy byli kiedyś młodzi i nadal są. Na pewno i tutaj znajdą się fanatycy cudownego piwa i innych wywarów stworzonych dla głów czarodziejów.
          A mi nie chciało się myśleć nad rozwiązaniem na trzeźwo, to co dopiero tym z Ravenclaw po pijanemu?
          — Gryffindor. Nie chcę się zapuszczać w rejony Slytherinu - wzdrygnęłam się na samą myśl. Nim zauważyłam, Hailey znalazła się przy mnie i zderzyła się swoim ramieniem z moim.
          — No dzisiaj to jakoś się chętnie zapuściłaś - puściła mi oczko, a ja pokręciłam z politowaniem głową.
          — I uwierz mi, żałuję. - Przed oczyma przebiegło mi raz jeszcze to krótkie spotkanie. Wystarczające, by wzbudzić we mnie wiele sprzecznych emocji. Z jednej strony odczułam na własnej skórze ten sarkazm, to zadufanie w sobie i wiarę w swoje rację. Ale z drugiej strony poczułam to, jak oni są niedocenieni. Skreślani na wstępie z samego faktu bycia Ślizgonem. A co jeśli Annabel miała rację? Zdarzają się pozytywne jednostki, które nie pasują do tego domu? Tak, jak Potter do tego Turnieju Trójmagicznego. Może Tiara Przydziału  też się m y l i ł a?
          — Jasne, jasne. A co złego to nie ja.
          — Ale tym razem naprawdę! - jęknęłam.


          — Czekoladowe kociołki. Szkieletowe słodycze - zaczynałam wyliczać na palcach słodycze, jakie kojarzę. Gruba Dama spojrzała na mnie z politowaniem.

          — Przecież kojarzycie to hasło, nie słuchałyście prefekta? - westchnęła, poprawiając swą różową suknię. Ja kontynuowałabym swoje, gdyby nie to, że obraz odsunął się. Portret obruszył się, zatupał w miejscu, a ja byłam wielce zdziwiona widząc przed sobą twarz rudzielców.
          — Co wy robicie tutaj o tej porze? - spytał jeden z nich. Nadal ich nie rozpoznawałam, więc ziewając, uwiesiłam się ramienia przyjaciółki.
          Tym razem ja pukałam, niech ona mówi.

Rozdział szósty.

Gdzieś w oddali korytarza ujrzałam wielką szopę włosów, zapewne należącą do Hermiony Granger. Wzniosłam dłoń i wskazałam palcem w tamtym kie...